Daft Punk „Random Access Memories”
Daft Time, Sony Music Polska
Nucąc po raz sześćdziesiąty ósmy refren „Get Lucky” i kręcąc biodrami w rytm „Lose Yourself to Dance” łatwo uznać nową płytę francuskiego duetu Daft Punk za zbiór wakacyjnych przebojów z posmakiem ery disco. I właściwie nic w tym mylnego, bo ani mi w głowie dopisywać do „Random Access Memories” jakieś głębsze znaczenia.
Tyle że nie pamiętam, kiedy ostatnio hit lata miał sekcję rytmiczną marzeń (Nathan East na basie, Nile Rodgers na gitarze, Omar Hakim na perkusji – lista tych, z którymi grali, to encyklopedia popu, soulu i rocka) i brzmienie tak czyste, że można by nim wycierać narzędzia chirurgiczne.
Poza tym, owszem, 90 procent melodii na albumie bez proszenia wpycha się do mózgu tylko po to, by pozostać w nim na wiele dni, ale „RAM” to znacznie więcej niż kompilacja precyzyjnych rytmów, przyjaznych radiu refrenów i producenckich tricków (nawet jeśli Liam Gallagher z Oasis twierdzi, że „mógłby napisać »Get Lucky« w godzinę”).
To bezbłędnie skomponowany soundtrack do nieistniejącego filmu science fiction, w którym smutne androidy zastanawiają się nad swoją tożsamością, a królowie parkietu w rodzaju Giorgio Morodera zbawiają świat syntezatorem.
Ocena: 5 na 6
Devendra Banhart „Mala”,
Nonesuch
Szczęściarze z tych anglojęzycznych recenzentów muzycznych. Mają w swoim języku tyle przydatnych określeń, które nie sposób przetłumaczyć na polski. Jednym z nich jest „grower” (od grow – rosnąć), czyli płyta, której słuchanie z czasem staje się coraz większą przyjemnością. Skoro to sobie wyjaśniliśmy: „Mala”, najnowsza płyta Devendry Banharta to „grower”.
Nic dziwnego. W końcu, jeśli czyjąś twórczość określa się mianem „Nowa Dziwna Ameryka”, to ten ktoś nie będzie się szczególnie starał o klarowność. Na „Mali” Banhart ukrywa urodę piosenek za mgłą filtrów, pogłosów i innych efektów, tak że w końcu wydaje się, że to muzyka dochodząca z mieszkania sąsiadów, słuchana o piątej po południu w upalną niedzielę. Zresztą, nawet bez tych zabiegów „Mala” sprawia wrażenie nieco nierealnej.
Wokale brzmią, jakby śpiewano je pod wpływem środków nasennych. Ballady, w których podmiot liryczny przypomina, jakim złym był partnerem, nagle zmieniają się w techno z niemieckim tekstem („Your Fine Petting Duck”). Refreny wykonane przez latynoskich śpiewaków („Mi Negrita”) sąsiadują z kwadratowym rockiem z lat 60. („Hatchet Wound”).
Dopiero po wielu przesłuchaniach zaczyna się rozumieć, o co tu chodzi. A przynajmniej tak nam się wydaje.
Ocena: 5 na 6
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?