Kilkanaście instalacji i obiektów artystów z Polski i zza granicy wtargnęło w dobrze znane miejsca Lublina. Jedne widać od razu, inne dyskretnie wkomponowują w otoczenie. Sprawcą zamieszania jest festiwal Open City, który wystartował w miniony piątek. - W galerii sytuacja jest taka, że człowiek idzie spotkać się ze sztuką. Na Open City to sztuka spotyka odbiorcę - mówiła w wywiadzie dla Kuriera Barbara Wybacz z ośrodka "Rozdroża", który organizuje imprezę.
Chyba sztandarowy dla idei festiwalu jest lightbox Karoliny Breguły na placu Łokietka. "Miłośnik Sztuki" zaczytany w książkę o sztuce współczesnej idzie przez pasy. Nie przeszkadza mu, że trzyma ją do góry nogami. Wszystkie interpretacje dozwolone, odbiorca może odkrywać sensy dzieła jak tylko mu się podoba. Ważne, że dał się zaprosić do gry.
- Jednym z wątków, które poruszają artyści jest pamięć - podkreśla Krzysztof Żwirblis, kurator Open City - W większości polskich miast po wojnie ubyło około 1/3 obywateli, którą stanowiły mniejszości, głównie żydowska. Nie da się amputować takiej ilości mieszkańców bez szkody ekonomicznej i kulturalnej.
Artyści szukają tego, co pamięć pogubiła. Na placu Zamkowym trwają wykopaliska. Szkocki artysta Peter Russel zadbał o odpowiednią scenografię - stanowisko archeologiczne i tablicę informacyjną. "Archaeologica Lubelska" pogrupowała dzieje naszego miasta w wielkie ery historyczne ilustrowane odnalezionymi przedmiotami - kapslami od piwa (era metalowa) czy plastikowymi zakrętkami (era plastikowa). Udało mu się nawet znaleźć odłamki z XVII w. Nieopodal patrzy szeroko otwarte "Oko Cadyka" Jarosława Koziary. Przypomina o słynnym "Widzącym z Lublina", Jakubie Icchaku Horowicu.
Niespodziewani goście odwiedzili Stare Miasto. Sylwetki lubelskich Żydów wędrują po ulicy Grodzkiej, Rybnej, czy Ku Farze. Ich nagłą wizytę Ronen Edelman zatytułował wymownie "Coming out". Wyrwani z niebytu pojawiają się, jak na starych fotografiach na zniszczonych murach kamienic. Dyskretnie obecni obok traktu najpopularniejszych knajpek zadają przechodniom kłopotliwe pytania: "Jakim Żydem jesteś?", "Czy zawsze czułeś się inny od swoich przyjaciół?" "Czy Twoja babcia mamrocze w obcym języku przez sen?".
Jedną z najgłośniejszych prac na festiwalu jest "Holy Machine" Kamili Szejnoch. Nie chciał jej przyjąć żaden lubelski kościół i stanęła w holu kamienicy przy ul. Krakowskim Przedmieściu 21 (siedziba lubelskiej Gazety Wyborczej). Kto wie, czy wynalazek młodej artystki nie znajdzie z czasem szerszego zastosowania? Przypominająca bankomat skrzynia krzepi, wspiera i rozgrzesza. Zwierzenia rejestruje za pomocą dotykowego ekranu, a jako potwierdzenie wykonanej usługi wręcza paragon. Ma także niekwestionowaną wyższość nad tradycyjnym konfesjonałem: jest dostępna o każdej porze dnia, nie przewiduje problemów nie do rozwiązania i grzechów nie do odpuszczenia. Kontakt z Bogiem za pomocą automatu to najwyraźniej nie taka znowu fantastyka w dobie zapośredniczenia rzeczywistości przez media. Podporządkowując sferę duchową technicznej racjonalności artystka odpowiada na autentyczne zapotrzebowanie czasów i jednocześnie pyta: "dokąd dalej?".
Swoje trzy grosze dorzuciła Kamila Szejnoch także do symbolicznego bałaganu na pl. Litewskim (na niewielkiej powierzchni sąsiadują trzy pomniki: Piłsudskiego, Unii Lubelskiej i upamiętniający uchwalenie Konstytucji 3-go Maja oraz fontanna i miejski szalet). Tajemniczy badyl to niedokończony maszt. - Nie użyłam flagi, bo to pozytywna symbolika narodowa. Sam wykrzywiony maszt to dla mnie ocena stanu państwu. Można go także postrzegać jako abstrakcyjną rzeźbę - tłumaczyła gościom Open City Kamila Szejnoch.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?