Michał zaczął tańczyć w wieku 8 lat. Na pierwszy trening zaprowadziła go siostra, która nie miała ochoty siedzieć z młodszym bratem i go niańczyć, tylko sama chciała coś robić. Skończyło się na tym, że siostra zrezygnowała z tańca i poszła w ślady rodziców, a Michał już od 18 lat idzie swoją drogą tanecznym krokiem i osiąga sukcesy. Z Lublinem związany jest od samego początku, tutaj jest „zakorzeniony”, ale ciągnie go po różnych częściach świata, bo jak twierdzi, tam taniec jest zupełnie inaczej postrzegany.
- Jak zaczynałem przygodę z tańcem, klub do którego uczęszczałem był jednym z największych w Polsce. Byłem oczarowany i zafascynowany tymi starszymi parami, które tańczyły takie bardzo zaawansowane figury i przejścia, te stroje były kolorowe i dopracowane. W tamtych czasach dla takiego małego dzieciaka było to takie wejście do innego świata – wspomina swoje początki w świecie tańca Michał Puszka.
To był także czas, gdy w Polsce popularne zaczynało być show „Taniec z gwiazdami”. Jednak zapytany czy marzył o wystąpieniu w nim, od razu krzyknął że nie, bo za bardzo się wstydzi. W życiu prywatnym nigdy nie myśli o życiu na świeczniku, czy wychodzenie przed szereg. Wchodząc na scenę podczas turnieju, czy show trochę uważa to za swoją pracę i bierze głęboki wdech zapominając o wstydzie.
To zafascynowanie tańcem poszło tak daleko, że specjalizuje się w 10 tańcach:
w łacinie są to:
- Cha-cha-cha,
- Rumba,
- Pasodoble,
- Samba,
- Jive
Natomiast w standardzie są to:
- Walc angielski,
- Walc wiedeński,
- Tango,
- Foxtrot,
- Quickstep.
Na scenie pojawia się zarówno w eleganckim fraku jak i koszuli z dekoltem odsłaniającej tors. Michał nawet nie potrafi zliczyć ile za nim turniejów, pewnie setki. Jednak jeden jest bardzo ważny, który przyniósł mu miano mistrza świata.
- Wraz z partnerką wygraliśmy konkurs o randze mistrzostw świata, czyli puchar świata – tłumaczy nam Michał dodając, że na normalnych turniejach ocenianych jest 5 tańców i z nich wyciągana jest średnia ocen. On wraz ze swoją partnerką brał udział w turnieju, gdzie każdy taniec oceniany jest osobno. - Wygraliśmy mistrzostwo świata w pasodoble. W cha-cha-cha mieliśmy drugie miejsce, a w rumbie trzecie. A może być tak, że w jednym tańcu można zająć pierwsze miejsce, a w drugim ostanie. W Polsce także mamy taki turniej w Krakowie, o puchar Mariana Wieczystego. Mam takie doświadczenie, że w jednym z tańców byłem w finale spośród 80 innych par, a w innym odpadłem w 1 rundzie. To się zdarza nawet najlepszym – tłumaczy ze śmiechem.
A jak w ogóle się tam znalazł? Mówi że to był czysty przypadek, rok wcześniej zakończył ze swoją partnerką karierę turniejową, jednak by pójść o krok dalej potrzebował jakiegoś międzynarodowego sukcesu.
- Chciałem wyjechać do Ameryki i żeby starać się o wizę musiałem wykazać się jakimiś umiejętnościami, tytułami. Także tymi z zagranicy. Zacząłem szukać czegoś i tak przyszedł konkurs. Wraz z moją partnerką zaczęliśmy przygotowywać się do turnieju jakieś 2 miesiące przed nim. To było czyste szaleństwo i spontan, do turniejów powinno się przygotowywać o wiele dłużej. Jednak ciała nas nie zawiodły i pamiętały jak to jest. Dzięki temu, że się znaliśmy i tańczyliśmy wcześniej udało nam się wygrać – wspomina Michał.
Dodaje, że nie byłoby to możliwe, gdyby nie wymagający trenerzy, którzy ukształtowali go już w dzieciństwie. I setki wyrzeczeń.
- Mój trener to był człowiek, który zawsze robił mi coś pod górkę. Wtedy uważałem, że jest dla mnie wredny, jednak on chyba widział we mnie ten potencjał i w taki rygorystyczny sposób motywował mnie do pracy. Pamiętam, że pomimo że był dla mnie straszny, ja uważałem go za autorytet i wskazywałem w każdej pracy pisemnej w szkole. Zresztą, słuchałem się go bardziej niż rodziców. To co powiedział trener było świętością – wspomina ze śmiechem. Jednocześnie pokazuje, że taniec miał też swoją ciemniejszą stronę. – W ciągu swojego dzieciństwa byłem może 2 razy na jakichś urodzinach. Nie mogłem wybiec na podwórko, pograć z kolegami w piłkę, bo albo byłem na treningu, albo na turnieju, albo po prostu musiałem uważać by nic mi się nie stało. Jak miałem przerwę od tańca, byłem w szoku, że człowiek może mieć tyle wolnego czasu, wyjść na spacer, spać do południa, czy poczytać książkę.
Z parkietu na pokład ekskluzywnego wycieczkowca
Z upragnionego wyjazdu do Stanów pozostały tylko wspomnienia, bo jak wspomina Michał, było to takie błądzenie po omacku, a jednak jechanie w ciemno na drugi koniec świata było ryzykowne. Nie popadł w dołek i postanowił szukać czegoś innego. Zamiast Stanów Zjednoczonych pojawiła się propozycja wycieczkowca i pływanie od jednego portu do drugiego, daleko, daleko od domu.
- Pamiętam, że wstałem w niedzielę bez planów na swoje życie, a ja zawsze lubię mieć wszystko zaplanowane. Zrobiłem sobie śniadanie, i jak nigdy zacząłem scrollować facebooka. Wtedy zobaczyłem post mojego kolegi, że wyjeżdża na wycieczkowiec i szukają jeszcze jednej osoby, która mogłaby do nich dołączyć. Pomyślałem czemu nie – wspomina ten grudniowy poranek Michał. W tamtym czasie jeszcze nie zdawał sobie sprawy na jak głęboką wodę się rzuca. – Nie miałem odpowiednich dokumentów uprawniających do pływania na statkach. Nie wiedziałem też ile czasu trwa ich załatwienie, a czas gonił, bo inni tancerze, którzy mieli być ze mną na tym wycieczkowcu już znajdowali się w Turcji, gdzie się poznawali i trenowali. Byłem jednak zdeterminowany by się tam dostać i spodobałem się agentom.
Michał postanowił postawić wszystko na jedną kartę i pojechać. Zrezygnował z mieszkania, odszedł z pracy gdzie był doceniany i osiągał dobre wyniki, jednak nie było to co kochał najbardziej – tańczyć. W ciągu kilku dni zrobił odpowiednie papiery i wsiadł do samolotu, który przeniósł go do Dubaju, gdzie wsiadł na wycieczkowiec. Wtedy zaczęły się schody i wyobrażenia, którymi się karmił przed wejściem na pokład pękły jak bańka mydlana.
- Przez pierwsze 3 tygodnie jak tam byłem, to miałem ochotę uciekać gdzie pieprz rośnie. To było dla mnie bardzo trudne i totalny szok. Przypomnijmy też, że miałem dużo ciężej, bo oni poznali się na kampusie w Turcji, a ja przyjechałem prosto na statek. Mieli próby, integrowali się, poznawali się, a ja jak przyjechałem to nikogo nie znałem. To był czas dużej ilości prób, uczyłem się choreografii ze swoim teamem, a później jeszcze trenowałem sam by ich dogonić. Dzień zaczynał mi się o 8 rano, a kończył nawet o 1 w nocy. Przez pierwsze 2 tygodnie nie widziałem na wycieczkowcu nic innego tylko kajutę, stołówkę i salę treningową. Nie widziałem czy jest dzień czy noc.
Michał jednak się nie poddał i tańczył dalej trenując, robiąc show i zabawiając pasażerów wycieczkowca. Później, jak treningów było coraz mniej, zaczął czuć że żyje, a tańcząc nie odczuwał że to jego praca. Robił to co kochał, zwiedzał, a jeszcze mu za to płacono. Chociaż nie zawsze było kolorowo, ponieważ pamiętajmy, że to wycieczkowiec, a tam zdarzają się niespodziewane sytuacje.
- Na szczęście nie miałem choroby morskiej, ale mój współlokator już tak. Można powiedzieć, że w Dubaju statkiem w ogóle nie kołysało i nie czuło się tak jakby się na nim było. Natomiast w Europie woda była trochę bardziej wzburzona. I pamiętam, było kilka takich sytuacji podczas pokazów, że stoimy prosto, a po chwili czujemy jak zaczynamy się przechylać. Albo taka sytuacja, tańczę solo, wszyscy na mnie patrzą, reflektory są na mnie, a ja czuję jak się przechylam i zaraz polecę. Dla mnie to było zabawne doświadczenie, coś innego działo się w moim życiu, natomiast na twarz musiałem przykleić uśmiech i zachować profesjonalizm by pasażerowie byli zadowoleni i by im się podobało – wspomina śmiejąc się.
Czas ucieka, trzeba myśleć o przyszłości
Wprawdzie już jakiś czas jest w ukochanym Lublinie, znowu szuka czegoś nowego. Jak sam mówi, wycieczkowiec go zmienił, zmienił jego postrzeganie świata. Stał się bardziej spontaniczny i otwarty na świat. Jeszcze nie wie, czy wypłynie w kolejny rejs, tym razem dookoła świata lub do Brazylii, a może wyląduje w szkole tańca w Stanach Zjednoczonych. Związane jest to z tym, że popularność tego sportu w Polsce nie jest tak duża jak w innych zakątkach świata. I taki tancerz jak Michał, tutaj żeby żyć z tańca, ma tylko możliwość uczenia go.
- Będąc na statku spotkałem wielu ludzi z całego świata. I byłem w szoku jak opowiadali, że u nich w kraju da się wyżyć z tańca, a ja wręcz przeciwnie, by móc tańczyć musiałem jeszcze płacić duże pieniądze. Same buty i kostiumy, które tak naprawdę powinno się wymieniać co najmniej 2 razy w sezonie kosztują fortunę. Co mogłem, sprzedawałem by mieć pieniądze na nowe – tłumaczy Michał. I dodaje: - Na przykład w Ameryce, popularną formą zarobku dla tancerzy jest formuła Pro-am, gdzie profesjonalny tancerz uczy laika, który kiedyś marzył o tańcu, ale to nie wyszło. Występują w turniejach, ale podczas niego ocenia się tylko amatora. Nawet miałem właśnie rozmowę z tancerzem, który prowadzi 30 szkół i zatrudnia 70 instruktorów w formule Pro-am, a ci zarabiają na tym naprawdę dużo pieniędzy. W Polsce Pro-am zaczyna powoli raczkować i stawać się popularny, ale to przepaść w porównaniu z USA.
Michał musi szukać własnej drogi i robić to co kocha jak najszybciej, bo niestety, ale tańczyć nie będzie wiecznie. Zawodowy taniec towarzyski to sport, w którym się wcześnie zaczyna, ale też wcześnie kończy.
- Można powiedzieć, że jak na taniec już jestem stary. Jestem już w kategorii Dorosły II, chociaż dużo zależy od wyglądu. Im się jest starszym to idzie się w kierunku nauki. Ale póki co, póki jeszcze mogę, chcę szukać kontraktów w Chinach czy na statkach.
Taniec towarzyski jest częstym tematem do filmów, w którym poznajemy tajniki tego prestiżowego i niedostępnego sportu. Jednak jest też trochę fabryką mitów na jego temat. Pomimo, że ten sport rozwijał się już od czasów dworskich i był zarezerwowany wyłącznie dla elit, powoli zaczyna wchodzić na grunt zwykłego społeczeństwa. Historia Michała pokazuje, że złamanie schematów i dążenie do celu pomaga w osiągnięciu sukcesów. Nie zapominając o tym skąd się pochodzi.
Zdjęcia oraz wideo pochodzą z prywatnego archiwum Michała Puszki.
- Święto Chmielarzy i Piwowarów, czyli Chmielaki Krasnostawskie. Zobacz zdjęcia
- Słoneczny wypoczynek nad jeziorem Firlej. Chętnych do kąpieli nie brakowało. Zdjęcia
- Ależ Apator napędził stracha! W Lublinie odetchnęli z ulgą
- Podziękowali za plony. W lubelskim skansenie odbyły się dożynki dworskie. Zdjęcia
- Każdy mógł poczuć się jak żołnierz - piknik militarny pod CSK. Zobacz zdjęcia
- 6-latka z Lublina zdobyła Rysy. "Jak sobie coś postanowi, nic jej nie powstrzyma!"
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?