18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Sagi Lubelszczyzny: Babcia Lila i zapomniany świat małej Lilki (ZDJĘCIA)

Marcin Jaszak
Sagi Lubelszczyzny: Babcia Lila i zapomniany świat małej Lilki
Sagi Lubelszczyzny: Babcia Lila i zapomniany świat małej Lilki Archiwum prywatne
Stanisława i Stanisław otwierali lub zamykali kolejne sklepy. Ona była szefem i choć ukończyła tylko dwie klasy szkoły powszechnej, to rachunek ekonomiczny miała w jednym palcu. Długo nie mogli mieć dzieci, a później nie wiedzieli, kiedy poczęła się ich córka. Ta z kolei poszła do szkoły o rok wcześniej, bo nijak nie mogła pojąć dlaczego inne dzieci idą, a ona nie. O swojej rodzinnej wsi Kułakowicach III, obyczajach oraz zabawach podczas modlitw przy krzyżu, opowiada Teresa Golba z Puław.

Nieraz zdarza się, że nie mogę w nocy spać. Wtedy zamiast liczyć barany wybieram się myślami w podróż sentymentalną do krainy mojego dzieciństwa. Oczami wyobraźni widzę tamtych ludzi, krajobrazy, chaty i ich wyposażenie. Próbuję odtworzyć życie mojej wsi w połowie XX wieku. Wszystko to odeszło w zapomnienie, bo jak wszędzie wkroczyła nowoczesność.

Paniusia ucieka pod ladę
Wieś Kułakowice III, tak jak ją pamiętam, zaczęła się w 1943 r. Wcześniej była to prawie w całości wieś ukraińska. Tylko dwie rodziny Sarzyńskich i Czer-wonków były polskie.

Po rzezi wołyńskiej Ukraińców przesiedlono za Bug, a zza Buga napłynęli uciekinierzy z tamtych terenów. Przeszli oni piekło na ziemi, jakie zgotowali im Ukraińcy. Mieszkali z nimi przez pokolenia, zawierali ze sobą małżeństwa, ale nacjonalizm ukraiński tak im namieszał w głowach, że poszaleli. W okrutny sposób mordowali polskich sąsiadów, a ich mienie rabowali i palili. Opuszczone w Kułakowicach przez Ukraińców gospodarstwa były zajmowane przez ludność napływającą w większości zza Buga, ale również z Polski. Na przykład nasz sąsiad Florczyk przybył z Poznańskiego i zajął duże, ładne gospodarstwo.

Przypadkiem znaleźli się tutaj także moi rodzice Stanisława i Stanisław, którzy przyjechali szukać szczęścia z Puław. Planowali, że będą prowadzić sklep, bo moja mama miała do tego dużą smykałkę i doświadczenie. Nauczyła się tego w Warszawie na "uniwersytecie życia"

Co to za uniwersytet? Otóż w 1924 roku starszy brat zawiózł dwunastoletnią dziewczynkę do Warszawy na tak zwaną "służbę do panów". W Warszawie była już jej starsza siostra Ola, później Zwierzchowska. Cóż mogło robić takie dziecko? Było za tak zwanego popychla. Przynieś, wynieś, pozamiataj. Nie wiem nawet, czy jej płacono, czy pracowała tylko za ubranie i wyżywienie. Później jednak awansowała na pokojówkę, kucharkę, pracowała w szwalni na taśmie, a na koniec w sklepie. Wykonywała niby proste zajęcia, ale miała kontakt z wieloma ludźmi, a że była bystra, to szybko wyrobiła się na "paniusię". No, może paniusia to złe określenie. Fakt, faktem to wyrobienie społeczne dobrze owocowało w jej późniejszym życiu.

Zarabiała pieniądze i oszczędzała. Po dwunastu latach wróciła do Nasiłowa, skąd pochodziła, wynajęła pomieszczenie w Górze Puławskiej i otworzyła sklep. Dwudziestopięcioletnia kupcowa cieszyła się dosyć dużym wzięciem. Kiedyś miała się wyrazić, że Stachem Fijołem byłaby zainteresowana. Doniesiono mu, a on zaraz przyszedł i zapytał wprost, czy zechce za niego wyjść za mąż. Mama schowała się zawstydzona za ladę, co on przyjął za znak zgody. Już na drugi dzień przyszedł do ojca z wódką i został przyjęty.

On również był dobrą partią, miał 30 lat i duże doświadczenie życiowe. Też od młodości pracował w Warszawie jako pomocnik u ogrodnika, a potem w miarę zdobywania doświadczenia był kimś w rodzaju dzisiejszego gospodarza. Był najstarszy z rodzeństwa i szybko musiał szukać pracy zarobkowej, bo w domu były i nadal rodziły się młodsze dzieci.

Rodzice taty, Marcin Fijoł i Helena z Szulowskich mieli wtedy czwórkę dzieci: Stanisława, Ignacego, Franciszka i Bronisława. Kiedy wybuchła I wojna światowa, ojciec, czyli mój dziadek, Marcin został zmobilizowany. Służył w armii carskiej, walczył między innymi w Mandżurii, aż dostał się do niewoli niemieckiej. Choć był analfabetą, to znał cztery języki obce. Rosyjski, bo był w wojsku rosyjskim, niemiecki, bo był w niewoli niemieckiej, trochę słabiej angielski i francuski, bo miał w niewoli kolegów Anglika i Francuza. Wrócił po kilkunastu latach i urodziło się jeszcze troje dzieci. Zofia, później Naporowa, młodsza około 15 lat, Maria Muszyńska młodsza o 20 lat i brat Józef, który zginął w czasie ofensywy frontu radzieckiego. Z kolei wspomniany brat Bronisław, który był oficerem, zginął prawdopodobnie zaraz na początku wojny.

Nie wiadomo, kiedy mnie poczęto
Moi rodzice brali ślub w Boże Narodzenie 1938 r. w kościele w Górze Puławskiej. Na razie wynajęli miejsce na sklep i mieszkanie, i rozpoczęli budowę domu. Był on podobno piękny. Miał duże weneckie okna, podłogi i oczywiście miejsce na sklep. Ukończyli go w 1939 r. i przez całą wojnę prowadzili sklep. Niestety, dom spłonął podczas ofensywy radzieckiej, a zakopane towary rozkradziono.

Głównym szefem w domu i sklepie była mama, bo choć ukończyła tylko dwie klasy szkoły powszechnej, to rachunek ekonomiczny miała w jednym palcu. Zaraz po wojnie rodzice wynajęli pomieszczenie w Puławach i dalej handlowali. Niestety, tak się jakoś nieszczęśliwie złożyło, że żołnierz, który rzekomo pił u nich alkohol zszedł z tego świata. W obawie przed dochodzeniem zwinęli interes i z jedną walizką wyjechali na wschód. Tak właśnie znaleźli się w Kułakowicach III. Wynajęli mieszkanie, jak mówiono na dolinie i... otworzyli sklep.

Handel szedł dobrze, ale rodzice mieli problemy z poczęciem dziecka. Mama leczyła się u felczera w Krasnymstawie i, jak mówiła, nie wiadomo, kiedy się poczęłam. Wołano na mnie Lila. Byłam bardzo wątłym dzieckiem, wielkim niejadkiem, ale jakoś się wychowałam i wyrosłam na dużą babę. No i wszyscy mówią dziś na mnie babcia Lila.

Kiedy miałam cztery lata, a był to rok 1952, w Polsce zaczęto likwidować tak zwaną prywatną inicjatywę oraz tępić kułaków, czyli większych gospodarzy. Sklepy prywatne unicestwiono, a na ich miejsce powstały spółdzielnie "Samopomocy Chłopskiej". Bardzo liczne kontrole wykazały nieprawidłowości w prowadzeniu sklepu. Nazywano to wtedy spekulacją. Obecnie nazywa się to "przedsiębiorczością" i szarą strefą. Spekulacja była karana więzieniem. Skonfiskowano wszystko, tato poszedł na rok do więzienia.

Po powrocie dali sobie spokój ze sklepem i zajęli się gospodarstwem rolnym. Wzięli trochę ziemi w dzierżawę i całkiem nieźle prosperowali.

Szkangar zawiesić! Szkangar!
Do pierwszej klasy poszłam w wieku 6 lat. Nie dlatego, że byłam taka zdolna tylko dlatego, że szli wszyscy moi sąsiedzi. Janek Kaźmierczuka, Jadzia Potaczały i Zosia Czajkowskiego. Nijak nie mogłam pojąć, dlaczego oni mogą chodzić, a ja nie. Jak to jedynaczka tupnęłam nogą i na odczepnego przyjęto mnie na wolnego słuchacza. Jak się okazało, dawałam sobie radę nie gorzej od innych i od półrocza zostałam legalną uczennicą. O ile dobrze pamiętam to szkoła powstała w 1953 roku. Wcześniej dzieci chodziły do szkoły w Kułakowicach II. Budynek szkoły składał się z dwu izb lekcyjnych, sionki i niby-kancelarii z pokojem nauczycielskim. Lekcje religii odbywały się w mieszkaniu Potaczały, który miał duży czteroizbowy dom i jedną izbę wynajął szkole. Później, kiedy klas przybywało, dobudowano jeszcze jedną dużą salę i szatnię. W tej dużej sali uczyły się naraz dwie klasy. Jedna klasa miała przez pół lekcji wykład i odpytywanie, druga zajęcia ciche czytanie, pisanie, a później była zmiana.
Nauczyciele tamtych lat byli wspaniali. Licea pedagogiczne lepiej ich przygotowały do pracy w szkole niż wyższe studia. Przez 5 lat uczyli się uczyć, a nie tylko wkuwali wiedzę teoretyczną. Mogli uczyć wszystkich przedmiotów, od śpiewu do matematyki przez język rosyjski. Praca w szkole nie była dla nich karą. Cieszyli się też szacunkiem całej społeczności wiejskiej. Przecież była to autentyczna elita, jedyni wykształceni ludzie na wsi. Z dyscypliną nie było problemów, bo nauczyciele nie bali się uczniów ani rodziców. Kiedy przerośnięte chłopaki dokazywały, to pani wysyłała ich do kierownika, a on wiedział, jak komu przemówić do rozumu. Jednego wystarczyło zawstydzić, a na innego wziąć pas i tyłek przetrzepać. Nie poskarżył się taki w domu, bo ojciec by mu pewnie poprawił.

W czasie przerwy wychodziliśmy na świeże powietrze. Latem grało się w piłkę, palanta albo w klasy. Zimą zjeżdżaliśmy z oblodzonej górki naprzeciwko szkoły na butach albo zwyczajnie na tyłku. Wielkim wydarzeniem dla dzieci i rodziców była zabawa choinkowa. Pani Bagińska przygotowywała dzieci do jakiegoś przedstawienia, a rodzice podziwiali swoje pociechy na "deskach teatru".

Sali gimnastycznej w szkole nie było, więc lekcje wychowania fizycznego odbywały się na świeżym powietrzu. Zimą budowaliśmy ze śniegu fortece i naparzaliśmy się śnieżkami. Pamiętam jak Władek Bida w ferworze walki krzyczał: - Szkangar zawiesić! Szkangar! Miał wadę wymowy i czasem bywało śmiesznie, ale nikt mu z tego powodu nie dokuczał.
Przed majem zbieraliśmy barwinek na wieniec do krzyża, a na jesieni żołędzie na karmę dla dzików, którą oddawaliśmy do Nadleśnictwa Maziarnia. Nie pamiętam na pewno, ale chyba dofinansowali nam za to wycieczkę do Krakowa. Cóż to było za wydarzenie! Do dziś mam zdjęcie na tle dzwonu Zygmunt. Rodzice furmankami zawieźli nas do Raciborowic i autobusem dojechaliśmy do Chełma. Wsiedliśmy do pociągu i na rano dotarliśmy do Krakowa. Cały dzień zwiedzaliśmy Kraków, a wieczorem byliśmy w teatrze.

Rechot "u krzyża"
Wydawać by się mogło, że w takiej zabitej deskami wsi, życie towarzyskie nie istniało. Nie wiem jak dziś, ale za moich czasów kwitło. Przede wszystkim nie było telewizorów i pisanych chyba na jakimś haju seriali, propagujących wszystko co najgorsze. Oczywiście wtedy też niektórzy ludzie bywali temperamentni. Dla nich było dostępne to, co dla innych zakazane. Było to jednak piętnowane, dlatego ci, którzy nie byli w stanie sobie z tym poradzić szukali innej drogi. Kiedy młodzi ludzie dochodzili do wniosku, że chcą ze sobą spać, to jedynym rozwiązaniem było małżeństwo. Brak uświadomienia seksualnego powodował, że od razu hurtem rodziły się dzieci. Jakoś się jednak wszystkie wychowywały i dziś z radością się spotykają, choćby w smutny dzień Wszystkich Świętych na grobach rodziców.

Było też wiele innych rozrywek, jak choćby odpust w naszej parafii w Teratynie na św. Stanisława, 8 maja. Dla nas, dzieci, była to niezwykła frajda. Tyle kramów, koguciki, baloniki, drewniane motyle, bujane koniki...! Tradycją było, że na odpust zapraszały się wzajemnie rodziny z innych parafii. U nas ten dzień był obchodzony szczególnie uroczyście. Bywało, że z orkiestrą, bo moi rodzice obchodzili w tym dniu imieniny.

Inne obrzędy religijne też były doskonałą okazją do spotkań mieszkańców. Na majówki śpiewane "u krzyża" schodziła się cała wieś. Młodzi i starzy, kawalerowie, panny i dzieci. Śpiewaliśmy Litanię loretańską oraz pieśni Chwalcie łąki umajone, Po górach dolinach, Wszystkie nasze dzienne sprawy.

U krzyża oprócz wzruszeń natury duchowej były też wzruszenia bardziej przyziemne. Zaloty między młodymi oraz psikusy. Ot, chociażby rzucenie komuś chrabąszcza za koszulę, żeby piszczał i rzucał się jak paralityk. Czasem prowadzącym zachciało się śmiać i wszyscy za ich sprawą rechotali. Ach właśnie! Nie tylko oni rechotali. Jak cudnie wtedy kumkały żaby, a bzy i jaśminy jak pięknie pachniały. Trzeba wiedzieć, że każdy uczestnik cały dzień ciężko pracował. Dzieci przed szkołą i po szkole pasły krowy daleko na wygonie, a dorośli też mieli nawał pracy.

Z kolei w okresie postu u jednego z gospodarzy, zwykle u Gałczyńskich i Skórów, śpiewano Gorzkie Żale i Drogę Krzyżową. Przychodzili ludzie z całej wsi. Była to doskonała okazja do wymiany informacji, doświadczeń i zwyczajnych plotek. Wracaliśmy wieczorem przyksiężycu i gwiazdach, kopiąc się w śniegu po pachy.

A w letnie, niedzielne, wieczory odbywały się na wsi zabawy u jakiegoś gospodarza, zwykle u Potaczały. Z jednej izby wynoszono zbędne meble i sala gotowa. Pod ścianą na ławie zasiadały starsze kobiety. Toż to było ich święte prawo! Popatrzeć, czasem zatańczyć, aprzy okazji mieć baczenie na moralność młodych. Orkiestra składała się z akordeonu, bębna, a czasem jeszcze trąbki lub skrzypiec. Pod jedną ścianą stały dziewczyny, a pod drugą chłopcy. Jak orkiestra zaczynała grać, chłopcy podchodzili dodziewczyn i prosili je do tańca. Po skończonym tańcu odprowadzali na miejsce.
Do domu wracaliśmy zwykle wszyscy razem. Mama przestrzegała, żeby nie przebywać z chłopcami sam na sam, bo nic dobrego z tego nie wychodzi. Dzisiaj, by się to nazywało uświadomienie seksualne, ale wtedy nie miało nazwy. Niemniej w większości przypadków wystarczało. Jak przestawało wystarczać, było wesele.

Lila! Wracaj do domu!
Kiedy miałam 16 lat rodzice zdecydowali się wrócić w swoje rodzinne strony. Puławy przeżywały wtedy boom gospodarczy w związku z budową Zakładów Azotowych. Można powiedzieć, że przeprowadzka była dobrą decyzją i nie było nam tu źle. W tym roku minie 50 lat odkąd wyjechałam z Kułakowic. Tu w Puławach wyszłam za mąż, urodziłam czwórkę dzieci, mam troje wnucząt, ale nadal wspominam z rozrzewnieniem tamten czas.

Ostatnio pojechałam do Ku-łakowic. Odwiedziłam naszą sąsiadkę, panią Jasię Kaźmierczukową. Były też jej dzieci Halinka i Zbyszek oraz nasze koleżanki: Zuźka Stadnickiego i Baśka Wyszomirskiego. Wspominaliśmy dawne czasy. Pani Jasia zaprosiła mnie na swój pogrzeb, a ja powiedziałam, że dopóki ona żyje, to ja w takich spotkaniach nie jestem babcią Lilą, a małą Lilką Fijoła i tylko czekam, jak wyjdzie mama i będzie wołać: - Lila! Lila! Trzeba się spieszyć, bo jak przeciągnę strunę to mama użyje rózgi.

Swoje wspomnienia spisała Teresa Golba
Opracował je Marcin Jaszak

Podziel się wspomnieniami

Zapraszamy Państwa do opowiadania swoich rodzinnych historii. Czekamy pod numerem: 81 44 62 800. Adres e-mail: [email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski