18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Sagi Lubelszczyzny: Edward Soczewiński o pierwszych bombach w Lublinie

Ewa Czerwińska
Sagi Lubelszczyzny: Edward Soczewiński o pierwszych bombach w Lublinie
Sagi Lubelszczyzny: Edward Soczewiński o pierwszych bombach w Lublinie Archiwum Edwarda Soczewińskiego
Z prof. Edwardem Soczewińskim o pierwszych bombach w Lublinie, Majdanie Tatarskim, dziadku kotlarzu, wojennych ścieżkach ojca, szkole przy Dolnej Panny Marii, dziewczynie bez butów i Torze w ogniu rozmawia Ewa Czerwińska

Panie Profesorze, Pańskie drzewo genealogiczne na dobre rozwija się w epoce dziadków.

Dziadkowie ze strony ojca to Antoni i Eleonora z domu Linkowska. Antoni pochodził z Tarłowa na Kielecczyźnie. Kiedy dziadek zmarł, babka wyszła po raz drugi za mąż, za niejakiego Markowskiego i miała z nim jeszcze dwóch synów. Z kolei przodkowie mojej mamy to lublinianie: Stanisław Golan i Apolonia z domu Gustowska. Te dwie linie spotkały się w pokoleniu moich rodziców. O dziadku Soczewińskim niewiele wiem, natomiast dziadek Golan zajmował się kotlarstwem. Po-bielał rondle, patelnie, kotły. Pamiętam, jak nosiliśmy aż z Lubartowskiej sztaby i haki, wyposażenie sklepu rzeźniczego, żeby je powlec cyną. Na tych hakach wisiały potem wędliny i mięso. Dziadek miał warsztat przy ul. Majdanek. Była tam kuźnia polowa. Palił w niej koksem. Kuźnia dawała nadmuch, patelnia nagrzewała się i wtedy mógł powlekać. Do dziś mam czajnik zrobiony przez dziadka Golana. Widać nieźle mu się powodziło, bo mógł kupić gospodarstwo koło Ostrowa. Ale znudziło mu się wiejskie życie, więc sprzedał ziemię i kupił kamienicę przy Bychawskiej. Tę też sprzedał, bo lokatorzy zalegali z czynszem i nieruchomość nie dawała dochodu. Na koniec wybudował dwuizbowy domek przy ulicy Majdanek, na przedmieściu. Tam też za mieszkał z żoną i dziećmi.

Ten chłopaczek na zdjęciu, w mundurku, to Pan?

Tak, mam tu jakieś dwa lata. A to z kolei jest moje szkolne zdjęcie. Niemcy wyrzucili nas ze szkoły przy Bronowickiej, przenieśliśmy się na ulicę Dolną Panny Marii, do jednej z kamieniczek. To zdjęcie pochodzi z 1942 roku, miałem wówczas czternaście lat i kończyłem szkołę powszechną. W pierwszym rzędzie siedzą nauczyciele, a ja to ten z brzegu po prawej. Byłem nieduży chłopak, niepozorny, taki trochę niedożywiony. Pierwszy z nauczycieli to muzyk Tadeusz Chyła, który uczył nas śpiewu. Natomiast ojciec uczył mnie czytać i pisać jeszcze przed pójściem do szkoły. Tak do-brze, że w pierwszej klasie przenieśli mnie do drugiej, bo za dużo umiałem.

No to miał Pan kawałek do szkoły.

O tak, chodziłem codziennie z Majdanu Tatarskiego. Majdan w języku mongolsko- tu-reckim znaczy plac. A Tatary to była stara lubelska wieś. Właściciele tego majątku mieszkali przy ulicy Łęczyńskiej. W latach 20. sprzedawali po kawałku dobra - ludzie kupowali działki, żeby się budować. Powstawały ulice: Gromadzka, Rolna, Majdanek… Domki stały w ogródkach. Mama uprawiała warzywa, jak na wsi.

Pamięta Pan pierwsze dni wojny?

Nawet dzieci wyczuwały, że coś wisi w powietrzu. Bawiliśmy się w wojnę. Ulice walczyły jedna z drugą. W czasie ja-kiejś bitwy najlepszego kolegę trafiłem kamieniem z głowę. Nazywał się Jurek Cejner, potem jego ojciec podpisał folkslistę… Ale, jak wiem, nikomu nie zrobił krzywdy. Pamiętam, jak radio podawało, że samoloty lecą. Był początek września, bawiłem się właśnie na dworze, kiedy usłyszałem głos maszyn. Inny niż polskich samolotów. Taki pomruk. I zaraz ziemia się zatrzęsła, spadały bomby. Zaczęliśmy z mamą uciekać w kierunku torów, ale tam stał pociąg z wojskiem, więc wróciliśmy do domu. Kiedy samoloty odleciały, po-szliśmy z chłopakami zbierać odłamki. Były jeszcze ciepłe. Na końcu ulicy zostały leje, tam też był dużo rannych. Przyjechały karetki pogotowia po rannych, pamiętam widok krwi na stopniach samochodów. Byłem przestraszony. Dorośli mówili, że Francuzi i Anglicy się za nami ujmą. Ojciec został zmobilizowany jeszcze w lecie, tuż przed wojną. Straciliśmy z nim kontakt. Znalazł się na froncie w okolicy Puław i tam dostał do niewoli. Polskie wojsko się wycofywało. Ojciec opowiadał, że bardzo zmęczony położył się w kartoflisku i zasnął. Obudził się z poczuciem zagrożenia. Nagle zobaczył, że nadchodzą dwaj niemieccy żołnierze. Na szczęście mówił po niemiecku…

Gdzie się nauczył języka?

W Bremie, gdzie przeniosła się na jakiś czas babka Eleo-nora z dziećmi i swoim drugim mężem Markowskim, który musiał uciekać z kraju, bo coś tam politycznego przeskrobał. Więc wtedy, w tym kartoflisku, widząc, że nie ma szans, że Niemcy go złapią, ojciec postanowił wyjść z kryjówki. Nie zabili go. Pewnie pomogła mu znajomość niemieckiego. Wzięli go do niewoli, znalazł się w stalagu w okolicach Magdeburga. W międzyczasie Niemcy zajęli Lublin.

Jak sobie dawaliście radę z mamą?

Były pewne oszczędności. Mama jakiś czas mieszkała na wsi z rodzicami, więc miała gospodarskie doświadczenie. Pierwszej wojennej jesieni chodziliśmy na pola przy piaseckiej szosie i zbieraliśmy ziemniaki, które zostały po wykopkach. Było tego kilka worków. Są kartofle - nie ma głodu. A do nich jeszcze ma-ma zakisiła beczkę kapusty. Pamiętam szatkownicę, którą zrobił dziadek. Była inna niż powszechnie używane, zmodernizowana, dlatego łatwiej było szatkować główki. Sąsiedzi pożyczali od nas tę maszynę, w zamian dostawaliśmy kapustę. Mama kupowała też prowiant od okolicznych gospodarzy. Pod koniec września przyszła kartka ze stalagu 11 B. Z niemieckim tekstem: żyję, jestem w niewoli. Potem ojciec przysłał jeszcze jakąś fotografię. Wkrótce Niemcy zwolnili żołnierzy do cywila, z tym, że skierowali ich do pracy na wsi. Ojciec trafił do bauera koło Hanoweru, w za-hodnich Niemczech. Nie bardzo mu tam szło. Był inwalidą. Przed wojną dostał zakażenia krwi z powodu rany, potem miał niedowład w prawej ręce. Robota z łopatą czy grabiami sprawiała mu kłopoty. Zimą, kiedy nie było pracy w polu, ojciec musiał meldować się w Arbeitsamcie. Niemcy patrzyli na to nieprzychylnie - cóż to za robotnik, który traci pracę? I znów pomogła ojcu znajomość języka. Dogadał się z oficerem, który też pochodził z Bremy i tam również jak on chodził do szkoły. W rezultacie ojciec dostał skierowanie do pracy w fabryce. Ale zaczęły się naloty. Podczas jednego z nich ojciec był akurat w ziemiance, trafiła tam bomba fosforowa, połamała mu nogę w śródstopiu. W dodatku fosfor zaczął się palić. Kolega wyciągnął go z opresji w ostatniej chwili. W punkcie medycznym posmarowali mu nogę i - bez rentgena - źle złożoną zapakowali w gips. A jasno było wtedy jak w dzień. Przed bombowcami leciały samoloty zwiadowcze, to one wysypywały z wysokości kilku kilometrów arkusiki z fosforem, które płonęły jak słupy ognia, oświecając przestrzeń. Z powodu tej nogi ojciec do-stał dwumiesięczny urlop.

Miał szczęście.

Z nogą w gipsie wsiadł w Berlinie do wojskowego pociągu jadącego na wschód, razem z żołnierzami. Wzięli go za Niemca, bo świetnie mówił po niemiecku. Ale przyszła kontrola. Wylegitymowała go i chciała aresztować. Ojciec tłumaczył, że jest ranny, że jedzie tylko na przepustkę. Przymknęli oko, ale pasażerowie zaniemówili z wrażenia, bo nie rozpoznali w nim Polaka. I tak ojciec dojechał do Lublina. Był listopad 1943 roku. Jesteśmy z mamą w mieszkaniu, a tu wchodzi mężczyzna z walizką. Co za radość! Zdjęli mu po jakimś czasie gips, ale stopa nadal bolała. Lekarz Niemiec przedłużył mu zwolnienie, po miesiącu ponownie… Wtedy już Arbeitsamt się zaniepokoił, dlaczego ojciec nie wraca do Rzeszy do pracy. Wezwali go, ale pokazał im nogę. W końcu skierowali do pracy na miejscu, w Lublinie - w ubezpieczalni. Z początku Polacy patrzyli na niego z podejrzliwością, szybko jednak przekonali się, że to uczciwy człowiek.

Kiedyś opowiedział mi Pan, po raz pierwszy publicznie, o pewnym wydarzeniu na Majdanie Tatarskim…

Na Majdanie była kopalnia piasku. Niemcy przywieźli tam dzieci z ochronki przy Grodzkiej. Zabijali je po kolei, trupy wpadały do dołu. Poszliśmy tam z matką, po egzekucji: w dole, niedokładnie przysypana ziemią leżała po-nad setka małych ciał. Widzieliśmy potem dwóch Niemców, którzy podeszli do dołu i wysikali się. Był kwiecień 1942 roku. Mam też w pamięci wiele innych scen. Przed magistratem zawisło ciało pracownika poczty z Piask Edmunda Józefowskiego, z tekturą na szyi, że okradał przesyłki. Prawda była taka, że otwierał listy, żeby eliminować donosy na gestapo. Niemcy zabili nie tylko jego, ale i rodzinę. Widzi pani, nie wystarczy zlikwidować wroga, trzeba go jeszcze zhańbić. W 1942 roku w kwietniu - maju Niemcy wy-rzucali mieszkańców Majdanu Tatarskiego - w naszych do-mach zamieszkali wkrótce przesiedleni z getta Żydzi. Za nim ludzie dostali przydziały na mieszkania w dzielnicy żydowskiej, koczowali kilkanaście dni w kościołach. My z mamą, w kościele Bernardynów, tylko jedną noc, z meblami został dziadek, a my poszliśmy do cioci. W tym czasie ekipy czyściły pożydowskie lokale. My dostaliśmy mieszkanie przy ulicy Targowej 5, na parterze. Zapamiętałem smród dwutlenku siarki, którym truto robaki - część z nich jednak została i pasożytowała na nas do samego końca. Na naszej ulicy zapalili wielkie ognisko, w którym płonęły graty i książki. Niestety, to były zabytkowe wydawnictwa z miejscowej biblioteki. Żal. Wraz z książkami płonęły tefiliny, filakterie, Tora… Dzieci znalazły księgę ręcznie pisaną, pewnie stu-, dwustuletnią i deptały po niej, bawiąc się. W powietrzu fruwało pierze. Biegaliśmy z chłopakami po różnych dziurach, ja zbierałem polskie książki. Raz znalazłem obrazy, na których malarz namalował biblijnego Samsona w scenie, gdy spał, a Dalila obcinała mu włosy, żeby stracił moc.

Samson tracił życie, umierała dzielnica żydowska w Lublinie.

Wówczas część ulic już wyburzano - w gruzach legły ulice Szeroka, Jateczna i okolice Zamku. Kiedyś oglądałem, jak wysadzają domy u podnóża wzgórza Czwartek. Stałem wtedy na ulicy Ruskiej, blisko, więc to nie było dla mnie bezpieczne. Kiedyś, pamiętam, jeńcy rosyjscy wcieleni do od-działów niemieckich złapali młodą Żydówkę i zaprowadzili ją do mieszkania (chyba prostytutki) przy ulicy Ruskiej 7. Pochodziła z biednej rodziny, mieszkała przed wojną z mat-ką. Po pewnym czasie jeden z żołnierzy wyszedł z dziewczyną z mieszkania ściskając ją pod rękę i zaprowadził pod jeden ze zrujnowanych do-mów. Obserwowaliśmy ich z kolegą: nagle dziewczyna zaczęła uciekać do sutereny, wtedy żołnierz strzelił. Usłyszeliśmy, jak krzyknęła z bólu i umilkła. Pobiegłem do domu wstrząśnięty. Po jakimś czasie chłopak, z którym widzieliśmy egzekucję, biegł z jej butami w ręku. Ściągnął je z zabitej. Nie mieściło mi się w głowie, że tak można…

Wigilia roku 1942 była smutna. Mieliśmy z matką i dziadkiem jedynie ćwiartkę wódki, chleb i pół kilograma końskiej kiełbasy. Opłatka nie było.

Kiedy wróciliście na Majdan?

Dokładnie 1 lutego '43. Wracaliśmy tam z matką drogą koło Zamku, potem przez łąki koło młyna Krauzego i dalej przedmieściem Tatary. Posprzątaliśmy dom po lokatorach, wstawiliśmy szyby w oknach, napaliliśmy w piecu. Mogliśmy mieszkać! Dopiero w listopadzie przyjechał ojciec, o czym już opowiedziałem.

Co się mówiło, kiedy zbliżał się wschodni front?

W kronikach filmowych Niemcy już informowali o zbrodni katyńskiej dokonanej przez Rosjan. Więc wielu Polaków miało obawy co do przyszłości. Z drugiej strony - od wschodu szło wyzwolenie. Koniec wojny! Mimo wszystko Rosję traktowało się jak wrogów Niemców. 11 maja w nocy Rosjanie bombardowali Lublin, na spadochronach opadały świecące flary. Przy okazji ginęli Polacy. Niemcy zbierali się do odwrotu. Lublinianie korzystali z sytuacji, penetrowali sklepy i magazyny. Pamiętam, że któregoś dnia ma-ma przyniosła do domu kilka butelek likieru. W mieście kopano rowy fortyfikacyjne na Czechowie i w okolicach rzeźni - robili to między innymi uczniowie wyższych klas. W połowie lipca już zaczęła się paniczna ewakuacja Niemców. Sowieckie samoloty atakowały wycofujące się wojsko. Na koniec Niemcy chcieli wy-sadzić w powietrze wiele obiektów w Lublinie, ale Armia Krajowa udaremniła to. No i weszli Rosjanie. Lublinianie widzieli pochód jeńców niemieckich, między innymi członków załogi Majdanka. Po wyroku sądu pięciu oprawców powieszono na terenie obozu.

Po skończeniu działań poszliśmy z ojcem do miasta. Szliśmy przez most na Bystrzycy - leżały tam zwłoki żołnierzy niemieckich, stały dwa spalone radzieckie czołgi. Śmierdziało spalenizną. Potem widzieliśmy więcej czołgów. Zajrzałem do jednego z nich: na podłodze leżała zwęglona ludzka ręka. Rosjanie, którzy byli wychowani antyreligijnie, przestrzelili figurę Matki Boskiej przy katedrze, strzelali też do krzyża na kościele Jezuitów i w obraz wiszący na frontonie Świętego Ducha. Mocne wrażenie zrobił na mnie obóz na Majdanku, do którego poszliśmy z matką. W piecach jeszcze tliły się ludzkie szczątki. Życie nie było spokojne. UB uwięziło mojego kolegę z klasy Alfreda Chojnackiego, u którego znaleziono tekst wiersza na temat powstania warszawskiego. Zaczynał się tak: "Czekamy na ciebie, czerwona zarazo. Byś uchroniła nas od czarnej śmierci…". Zabrali Fredka prosto z lekcji. Następnego dnia ubowcy wrócili po Wieśka Majewskiego i Wojtka Bojankowskiego. Klasa udała, że są nieobecni i przez kilka miesięcy chłopcy musieli się ukrywać.

Kiedy wrócił Pan do nauki?

Jeszcze w czasie wojny uczyłem się w szkole chemicznej Borodajki. A w 1948 roku zdałem na chemię na UMCS. Za-jęcia odbywały się w różnych miejscach - między innymi w gimnazjum Staszica, w szpitalu… Trzeba było dużo chodzić. Polubiłem tę dziedzinę nauki. Na uniwersytecie miałem dobrych profesorów, między innymi prof. Waksmundzkiego. Po studiach zostałem asystentem w katedrze chemii nieorganicznej AM. Wykształciłem 17 doktorantów, kierowałem dużą katedrą, publikowałem - również za granicą, między innymi w "Nature". Nauka, badania dawały mi satysfakcję.

A co takiego, Panie Profesorze, Pan wymyślił?

Zajmuję się teorią chromatografii. To metoda, która potrafi rozdzielić bardzo skomplikowane mieszaniny, ustalić ich skład. Opublikowałem dwa wzory, do dziś cytowane...


Codziennie rano najświeższe informacje z Lublina i okolic na Twoją skrzynkę mailową.
Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski