18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sagi Lubelszczyzny: Historia Wieniawy (ZDJĘCIA)

Marcin Jaszak
Sagi Lubelszczyzny: Historia Wieniawy
Sagi Lubelszczyzny: Historia Wieniawy Archiwum Wiesławy Karczewskiej-Grabias
Lubelska Fundacja Tu Obok rozpoczyna projekt, który przybliży nam historię lubelskiej Wieniawy. Mieszkańcy dzielnicy będą zbierali materiały i wspomnienia oraz spisywali historie ludzi i miejsc, dotyczące ich małej ojczyzny. Poprosiliśmy Wiesławę Karczewską-Grabias o garść opowieści z domu jej dziadków, którzy mieszkali przy ulicy Przy Stawie. Pani Wiesława mówi o kowalu i strażaku Franciszku, pięknej blondynce Lodzi i życiu pełnym młodzieńczego ferworu.

Spotkania przy kawie i wspomnienia, relacje sąsiadów, rodzinne historie i próba spisania osobistych obrazów z przeszłości. Wkrótce mieszkańcy Wieniawy, pod opieką Fundacji Tu Obok, podejmą próbę zarchiwizowania wspomnień o dzielnicy. Pani rodzina pochodzi stąd i polecono mi Panią jako specjalistkę od tej okolicy.
Znajdzie pan wielu fachowców, którzy opowiedzą o wiele więcej. Ja z kolei poszukując i stopniowo odkrywając swoją rodzinną genealogię, siłą rzeczy interesowałam się dziejami tego miasteczka. Bo jak wiadomo, Wieniawa najpierw była miasteczkiem. Dopiero wieki później stała się dzielnicą Lublina, ale najpierw utraciła prawa miejskie i została zwykłą osadą. Tu na początku dwudziestego wieku przybyli moi pradziadkowie. Zawsze miałam zakodowane, że był to Lublin. Dopiero podczas poszukiwań genealogicznych uświadomiłam sobie, że oni osiedlili się na Wieniawie.

Na początek poproszę o trochę suchej historii tej osady.
Historia Wieniawy sięga XV wieku. W 1455 roku były tu ogrody, a ich posiadaczami byli Jan i Jakub Krejdlarowie. W XVI wieku ogrody i folwark przeszły w ręce Lubomelskich, a po nich Wieniawa stała się własnością Wojciecha Oczki, doktora medycyny i sekretarza królewskiego. W XVII wieku tereny przeszły w posiadanie Leszczyńskich herbu "Wieniawa", potem zaś Gorajskich. W 1660 roku Wieniawa występuje jako jurydyka szlachecka, czyli osada na gruntach miasta, ale niepodlegająca władzy miasta. Stało tu wtedy około 60 domów. Miasto długo, ale bezskutecznie, walczyło o zniesienie jurydyki. W 1768 roku sejm uznał Wieniawę, której właścicielem był wtedy Andrzej Tarło, za dobra ziemskie. W 1826 roku prywatne miasteczko Wieniawa sprzedane zostało rządowi przez Potockiego. Dopiero w 1916 roku Wieniawa została włączona w obszar Lublina.

Pozwolę sobie zacytować fragment materiałów, które Pani zebrała. W Gazecie Lubelskiej z 1892 roku czytamy: "...Widziałem wiele w naszej guberni miasteczek żydowskich, rażących swym brudnym wyglądem, lecz żadne z nich nie wywołało na mnie tak przykrego wrażenia, jak pod Lublinem położona Wieniawa... Nie mówiąc już o nieprzebytych błotach podczas roztopów na wiosnę i w jesieni, bo temu mogłyby zaradzić bruki lub szosy. Do dziś dnia wszelkiego rodzaju nieczystości wylewają i wyrzucają wprost na ulicę, gdzie następuje rozkład i woń, zarażająca powietrze, rozchodzi się po całem miasteczku. Niektóre domy są tak opuszczone, że formalnie grożą ruiną, wiele ze starości zupełnie nie zamieszkałych, inne nie posiadają dachów - słowem Wieniawa robi przykre wrażenie... Jak nam wyjaśniono, kozy stanowią jedyne bogactwo tutejszych Żydówek, które hodują je i podczas lata przyprowadzają codziennie do Lublina, a wydojone mleko sprzedają po domach jako napój dla słabowitych dzieci. Na początku XX wieku Żydzi na Wieniawie stanowili blisko 70 procent mieszkańców osady i nadal starali się zachować swoją odrębność gminną, chociaż od Lublina oddzielał miasteczko jedynie Ogród Saski...".
Ale już w roku 1918 Majer Bałaban, znany historyk Żydów polskich, tak napisał o Wieniawie: "...Wieniawa robi wrażenie wsi ze swymi małymi, parterowymi domkami, z gankami stojącymi w ogrodach i ze studniami, zupełnie nie czuje się, iż jest to tak stara osada i to w pobliżu dużego miasta...". O wiele wcześniej Wieniawę oglądaną w 1827 roku opisał aktor lubelski Stanisław Krzesiński w książeczce "Dwa wrażenia, czyli Lublin jakim był w 1827 roku i jakim jest w 1877 roku": "...Miasteczko to, przeważnie żydowskie, rozrzucone na wzgórzach, miało swego burmistrza i wszystkie przywileje małomiasteczkowe. Były tu targi, odprawiały się jarmarki, parę handelków żydowskich, a mianowicie słynne miodosytnie, którymi pokrzepiali się uczęszczający tu do łaźni, choć brudnej i niechlujnej, jedynej wszakże na cały Lublin...". Proszę spojrzeć na mapę z początku dwudziestego wieku i porównać ze stanem dzisiejszym. Był tu kirkut, synagoga, staw przyCzechówce i łąki. Te łąki i pasące się na nich krowy jeszcze pamiętam.

Mamy krótki rys historyczny. Ciekawe, jak postrzegali tę osadę Pani przodkowie?
Trudno powiedzieć. Na pewno upatrywali tu jakiejś przyszłości. Pradziadkowie, Rozalia Paduch ze Stępniewskich i Franciszek Paduch, w 1900 roku przybyli do Wieniawy spod Opola Lubelskiego. Franciszek pochodził z Dzikowca koło Kolbuszowej, a więc nie byli oni typowym małżeństwem, bo w tamtych czasach zazwyczaj kojarzyły się pary, które mieszkały blisko siebie.

W jaki sposób Franciszek zawędrował właśnie w te okolice?
Wieść rodzinna niesie, że był synem urzędnika, który to bardzo dbał o wykształcenie dzieci. Z tego względu Franciszek miał iść do seminarium, ale zmarła jego matka. Możliwe, że to właśnie wpłynęło na dalsze losy mego pradziadka. Jednak wyuczył się rzemiosła i został kowalem. Nie byle jakim, bo artystycznym.

Miał fach i zapewne kuźnię. Przeniósł się jednak z rodziną do Wieniawy?
Dokładnie nie wiem dlaczego się tu przenieśli. Możliwe, że upatrywali tu jakiejś przyszłości dla dzieci. Lepszych warunków do kształcenia. Wieść rodzinna niesie, że mieszkali przy ulicy Leszczyńskiego. Wynajmowali mieszkanie. Tu rodziły im się kolejne dzieci. Wszystkie umiały czytać i pisać, co na początku ubiegłego wieku nie było tak oczywiste. Jedną z ich córek była Marianna, moja babcia, która poznała w cyrku w Warszawie Władysława Krasnodębskiego.

Pani jest wnuczką artysty cyrkowego?
Ta romantyczna historia jest nieco inna. Najstarsze córki Paduchów, Eufemia i Marianna, pracowały u Vetterów. Po jakimś czasie Marianna wyjechała do Warszawy i pracowała w fabryce perfum. Ponieważ dała się poznać jako osoba nadzwyczaj uczciwa, polecono ją jako gosposię wziętemu warszawskiemu adwokatowi. Babcia była młodziutką, pełną wdzięku dziewczyną i zapewne lubiła się stroić. Tę pannę wypatrzył wśród publiczności, podczas jednego z przedstawień cyrkowych, postawny strażak, który jako pracownik warszawskiej straży ogniowej ochraniał teatralne przedstawienia. Dla niej to porzucił Warszawę i wyjechał z nią do Lublina. Ślub wzięli w 1910 roku. Władysław pracował, a Marianna zajmowała się domem. Z rodzinnych opowieści wynika, że wynajmowali mieszkanie w kamienicy przy ulicy Leszczyńskiego. W późniejszych opowieściach babci, wspominającej swe młode lata, na plan pierwszy wysuwały się spacery po Krakowskim Przedmieściu, herbatki i ciastka w lubelskich cukierniach, a także wspomnienia saneczkowania w Ogrodzie Saskim.

Dziadek pracował jako strażak?
Historia dziadka to również podróże. Urodził się 27 czerwca w 1885 roku w miejscowości Skórzec koło Siedlec. W swojej biografii pisał, że dzieciństwo spędził w Warszawie. Tam chodził do szkoły rosyjskiej i dzięki temu posługiwał się językiem rosyjskim biegle w mowie i piśmie. Jako dwunastolatek wyjechał do Berlina i tam terminował u majstra kominiarskiego. Po czterech latach znalazł się w Bielsku i rozpoczął pracę. W 1908 roku wrócił do Warszawy i zatrudnił się jako kominiarz w straży ogniowej. Dalsza jego historia jest już związana z moją babcią. Z ksiąg metrykalnych wynika, że w Lublinie imał się różnych zawodów. Był stolarzem, pracownikiem straży ogniowej, a nawet kościelnym w katedrze lubelskiej. Pracował też w wyuczonym fachu kominiarskim. Długo szukałam dokumentów potwierdzających to. Jak się okazało, w okresie międzywojennym nie było cechu kominiarskiego tylko Korporacja Przemysłowców Kominiarskich. W latach 1931-1939 Władysław był wiceprezesem tej korporacji i miał koncesję na miasto Lublin. To znaczyło bardzo wiele i dawało wystarczający zarobek, aby utrzymać rodzinę.

Wróćmy do Wieniawy.
Dziadkowie cały czas tam mieszkali. W 1925 roku Władysław kupił od Antoniego Kalickiego i Lucjana Kraka działkę o powierzchni około pięciu arów. Mam dokumenty potwierdzające, że zapłacił za to 1400 złotych. Na tej działce przy ulicy Przystawie Krasnodębscy wybudowali dom. Niewielki, murowany domek. Jak to się mówi ciasny, ale własny. Z kolei sama uliczka Przy Stawie była wąziutka, wyłożona rzecznymi kamieniami i biegła w stronę Czechówki. Po obu jej stronach stały nieduże domki, w większości drewniane. Jedyny duży, bo piętrowy dom, stał na rogu ulicy Snopkowskiej. Na początku ubiegłego wieku Wieniawa była miasteczkiem żydowskim. Dziadek zawsze wspominał, że okres międzywojenny był dla jego rodziny bardzo dobrym czasem. Dziadek miał stałą pracę i dzięki temu babcia miała otwarty kredyt u wszystkich żydowskich zaopatrzeniowców, bo klient ze stałym dochodem był wypłacalny i dzięki temu bezcenny. Żydzi przychodzili z rana, pukali w kuchenną okiennicę, proponując różne produkty. A to mleko, a to cielęcinkę. Moja mama, Maria Kazimiera, wspominała, że za pierwszą wypłatę kupiła sobie w żydowskim sklepie materiał na jakiś elegancki płaszczyk. Zapłaciła gotówką, co wywołało taką radość i zdumienie kupca, że dołożył jeszcze jakiś towar gratis.

Mama i jej elegancki płaszczyk. Widzę, że i ona lubiła spacerować po Ogrodzie Saskim.
Na tym zdjęciu obok ogrodu jest z siostrą Krystyną. Z tymi dwiema siostrami wiąże się niejedna anegdota rodzinna. Mama była bardzo ambitna, a ciocia Krystyna z kolei była bardzo towarzyska. Kiedyś przyszli do nich kawalerowie z pobliskiej szkoły budowlanej i zaprosili je na jakąś zabawę. Jako że było to w ostatniej chwili, to mama się obraziła i odmówiła, a Krystyna niewiele myśląc pobiegła z mokrą głową na zabawę. Później ci kawalerowie, ile razy spotkali Krystynę, pytali o jej upartą i dumną siostrę.

Była aż tak ambitna?
W 1935 roku ukończyła państwowe Seminarium Nauczycielskie Żeńskie i podjęła pracę w Prywatnej Szkole Powszechnej Wacławy Kiełbińskiej. Tam pracowała rok. Później wyjechała do Warszawy i dwa lata uczyła się w Państwowym Instytucie Robót Ręcznych.

Po dwóch latach wróciła do domu na Przy Stawie?
Tak. Wróciła do Lublina. Jeszcze w seminarium, w czasie wakacyjnych wyjazdów, poznała mojego tatę, Józefa Karczewskiego. Biorą ślub w 1939 roku. W 1948 roku, kiedy miałam trzy lata, przeprowadzamy się do Sandomierza. Wracam tu dopiero w czasie studiów i mieszkam u dziadków.

Zapytam jeszcze o to zdjęcie ładnej blondynki na leżaku w jakimś ogrodzie.
To ciocia Lodzia, jedna z sióstr mojej mamy, w ogrodzie domu na Przy Stawie. Była piękną, niebieskooką blondynką i miała ogromne powodzenie wśród kawalerów. W czasie wojny była nastolatką, ale wyglądała o wiele dojrzalej. Dziadkowie bali się, że zostanie wywieziona na roboty do Niemiec. Aby ją przed tym uchronić, Władysław załatwił córce pracę w Radzie Miejskiej. To jednak też zrodziło problemy. W urzędzie było wielu Niemców i pewnego popołudnia Lodzię odprowadził do domu młody, niemiecki oficer. Babcia zobaczyła ich zza furtki. Nagle ogromna konsternacja. Co zrobić?! Udać, że nic nie widzi, choć wszystkie sąsiadki stały już w oknach, czy zaprosić do domu. Wybrała drugie wyjście. Na szczęście młody oficer, świadomy kłopotu, jaki sprawił, grzecznie odmówił i odszedł. Po wojnie jednak nie obyło się bez komentarzy sąsiadek, że w tym domu przyjmowało się Niemców.

Pani wróciła tu w czasie studiów. Pamięta Pani "tamtą" Wieniawę?
W latach sześćdziesiątych dom dziadków jeszcze istniał i mieszkałam u nich. Dopiero w latach siedemdziesiątych ta posesja została wywłaszczona i wybudowano wieżowce.

Jaka była Wieniawa według studentki Wiesławy?
Mieszkałam u dziadków, a większość koleżanek mieszkała w miasteczku akademickim. Ogromnie im zazdrościłam wolności, jaką to ze sobą niosło. Kiedyś prowadziliśmy jakąś audycję w studenckim radiu. Późnym wieczorem wystrojona, z wielkim tapirem na głowie, przykrytym delikatną chusteczką, wracałam do domu dziadków. Chciałam szybko przemknąć, żeby mnie dziadek nie zobaczył. Ten jednak okazał się sprytniejszy ode mnie. Popatrzył ze zdziwieniem i chwilowo przemilczał sprawę. Na drugi dzień powiedział, że jak mnie jeszcze raz zobaczy w tej pielusze na głowie, to... Ogromnie zraniło to wtedy moją dumę.

A kino "Kosmos" Pani pamięta?
O tak. Byłam jedną z większych kinomanek na roku. Po każdej premierze koleżanki pytały, czy warto iść na dany film, bo ja na pewno już go oglądałam. Wszystko dzięki zaprzyjaźnionej bileterce. Pani Roma zawsze miała tak zwane bilety pracownicze i dzięki temu mogłam chodzić na każdą premierę. Mogłabym wspominać i opowiadać jeszcze długo, ale powiem tylko, że to było życie pełne młodzieńczego, studenckiego ferworu, co przełożyło się na moją sympatię do Wieniawy z tamtych lat…

Wysłuchał Marcin Jaszak

Spotkania z historią na Wieniawie

W poniedziałek lubelska Fundacja Tu Obok rozpoczyna projekt, który przybliży nam historię Wieniawy. Mieszkańcy dzielnicy, biorący udział w przedsięwzięciu, będą zbierali materiały i wspomnienia oraz historie ludzi i miejsc dotyczące swojej małej ojczyzny. Podczas swoich poszukiwań, mieszkańcy Wieniawy wezmą udział w warsztatach w Archiwum Państwowym. Tam nauczą się, jak wykorzystać i zarchiwizować zebrane przez siebie materiały. Z niecierpliwością czekamy na efekty ich poszukiwań.

Możesz wiedzieć więcej! Za to warto zapłacić: Raporty, analizy, gorące tematy

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski