18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sagi Lubelszczyzny: Jaśka, Kryśka i ja. Biłyśmy się jak wariatki (ZDJĘCIA)

Marcin Jaszak
archiwum Teresy Zając
Teresa Zając po przeczytaniu wspomnień Teresy Golby, publikowanych na łamach Kuriera, odkryła, że obie panie mieszkały w Kułakowicach, a ich wspomnienia są bardzo podobne. Dziś Teresa Zając opowiada nam o Zdzichu, który wybił zęby Zuzi, o Jaśce i Bodziu, z którymi nieraz się szarpała. Wspomina pierwsze wino "patykiem pisane" i ukochane nauczycielki z popówki. Pamięta życie od wypłaty do wypłaty. Nie boi się też przyznać, że jest "zawzietą i mściwą zarazą"

"...Dotyczy wspomnień pani Teresy Golby, opisanych w Kurierze w dniu 5 lipca... Łza zakręciła się w oku i wróciłam wspomnieniami do lat dzieciństwa i młodości, ponieważ są to moje rodzinne strony. Pani Teresa spędziła swoją młodość w Kułakowi-cach Trzecich, a ja Pierwszych. Chociaż dzieciństwo i wczesna młodość, to nauka i ciężka praca na roli... to pamiętam beztroskę, koleżanki i kolegów oraz serdeczność. Boże! Przecież ja nie obawiałam się kolegów, z którymi wracałam zbyt późno do domu. Co prawda dyscyplina z haczyka przy kuchennym oknie poszła w ruch, ale byłam z moimi kochanymi, szkolnymi kamratami... Pamiętam Zuzię i moment, kiedy Zdzich przez przypadek wybił jej zęby... Dzisiaj to betka, a wtedy był to dramat kilkunastoletniej dziewczyny...".

Tak wiele wspomnień i sentymentu do rodzinnych stron?Oczywiście. Najczęściej wspominam czasy szkoły podstawowej od 1958 do 1965 roku, koleżanki i kolegów. Graliśmy w piłkę, biliśmy się, ale to były niewinne, sztubackie rozrywki. Szkoła w Kułakowicach I zwana była popówką, jako że był to dawny dom popa. Dwie izby lekcyjne, korytarz i pokój nauczycielski. Ten ostatni, to był zwykły grajdoł. Kilka metrów kwadratowych, gdzie mieściła się kancelaria, sypialnia, kuchnia i jadalnia naszych kochanych nauczycielek, Jadwigi Kotowskiej i Jadwigi Sagadyn. Je też wspominam z rozrzewnieniem. Nauczyciele uczyli wszystkich przedmiotów, ale też moresu, obowiązkowości, szacunku, ogłady i prawdomówności. Wtedy szacunek dla nauczyciela był ogromny, zarówno ze strony uczniów, jak i rodziców. Kiedy na początku tegorocznych wakacji usłyszałam, że wszyscy mają problem, jaki prezent kupić dla nauczycieli, to się zezłościłam. Przypomniałam sobie, w jakich warunkach pracowały te dwie Jadwigi i nadal chylę czoła za ich poświęcenie i trud. Widzi pan? To jest ta moja komunia, a to są panie nauczycielki. Zostały zaproszone na komunię, bo siedziały w tym grajdole, ale każdy o nie dbał. Poza tym takie uroczystości, komunie, chrzciny czy odpusty były jedyną rozrywką i okazją do spotkania z rodziną i sąsiadami.

Napisała Pani w liście wiele o koleżankach i kolegach.Mam kilka grupowych zdjęć i pamiętam wszystkich, którzy na nich się znaleźli. Pamiętam wszystkie koleżanki i czasem zastanawiam się, jak one teraz żyją, co robią. Z żalem wspominam te, które już odeszły.

A co z zębami Zuzi?
Później chyba jej wstawili, ale to było tragiczne zdarzenie. Chłopcy grali w palanta, a my z boku kibicowałyśmy. Zuzia, nie wiedzieć czemu, znalazła się za plecami Zdzicha. Ten się zamachnął do tyłu i trzasnął ją w twarz. Krew i przerażenie, ale to nic. Najgorsze było to, że straciła przednie zęby. W tamtych czasach to było coś strasznego. Do tej pory to pamiętam. Biedna Zuzia.

Zdjęcie na motocyklu. To też koleżanki ze szkoły?Jaśka, Kryśka i ja. Ta ostatnia na motocyklu. Mama zawsze czesała mnie z loczkiem na głowie i na każdym zdjęciu łatwo mnie rozpoznać. Z Jaśką utrzymywałam kontakt bardzo długo. Byłam u niej na weselu, a później pracowałam z nią w nadleśnictwie w Maziarni. Jaśka Unkiewicz. Biłyśmy się w szkole często jak wariatki, ale to była prawdziwa przyjaźń i trzymałyśmy się razem.

Biłyście się?!
Oj tak. I nie tylko z Jaśką. Proszę sobie wyobrazić, że już wtedy były ustawki. Biłam się też często z chłopakami. Bodzio, mój kochany kolega, mówił, że mam nogi na beczce prostowane. No to zawzięłam się i ustawiłam z nim po lekcjach. Poczuł wtedy moje kuksańce i pazurki na buzi, ale nigdy mi nie oddał. Bardzo honorowy był, a poza tym to było prawdziwe, szkolne koleżeństwo. Bez zawiści i zazdrości. Biedny Boguś już nie żyje. Proszę sobie wyobrazić, że kiedy umarł, to mnie odwiedził w domu. Tu w Lublinie.

Słucham?!
Tak. Odwiedził mnie. Wie pan co to jest ezoteryka? Myśmy z Bodziem się tłukli, ale przepadaliśmy za sobą. Kiedyś moja siostra Ania pojechała do Kułakowic, a ja zostałam w domu. Byłam akurat w kuchni i poczułam, że ktoś stoi w kącie. Mówię: - Duszku nie strasz mnie, bo ja się boję. Jestem w domu sama. Nagle się uspokoiłam i zaczęłam na głos wspominać te bijatyki z Bodziem, gry i całą szkołę. Mówiłam do niego. Na drugi dzień siostra przyjechała i powiedziała, że Bodzio nie żyje. On przyszedł się pożegnać.

Wspomnę jeszcze Pani list. Tanie wino?
Patykiem pisane. Przyniósł je Edzio Stasiak. Wtedy obowiązkowo starsze klasy jeździły pielić szkółki leśne. Stasiek wziął wino na jedną z takich wycieczek. Piliśmy je po kryjomu w lesie. Jedna butelka na kilkanaście osób. Ale to było coś i żaden nauczyciel nigdy się o tym nie dowiedział, bo między nami panowała ogromna solidarność.

A te lalki na prawie wszystkich fotografiach?
Dostałyśmy w prezencie od babci. Takiej innej babci, która przyjechała z Ameryki. To był dla nas wielki skarb.

Ma Pani więcej zdjęć?
Niewiele, bo tata był człowiekiem wyjątkowo praktycznym. Zresztą tak jest do dzisiaj. Większość zdjęć mam dzięki jego bratu. Franio Zając był moim chrzestnym ojcem i uwielbiał robić zdjęcia. Większość z tych, które pan widzi, to jego robota. To właśnie dzięki niemu, później sama miałam taką pasję.

Praktyczny tata, który nie lubił zdjęć...
Tata, Józef Zając, był gospodarzem i to dobrym gospodarzem. Miał jedno z lepszych gospodarstw na wsi, choć na początku nie miał nic. Przejął ziemię po dziadku Wincentym Zającu. Moja mama Antonina z domu Kosakowska zawsze powtarzała, że z tatą dobrali się jak dwa dziady. Mieli po dwie morgi ziemi, a doszli do dziesięciu hektarów dobrze wyposażonego gospodarstwa. Wszystko musieli kupić. Można powiedzieć, wyrwać pazurami z ziemi. Dla taty najważniejsze było, aby być gospodarzem. Należał do związku hodowców bydła.

Światły był jak na owe czasy.
Kiedy wybuchała wojna, tata miał sześć klas podstawówki. Dopiero później zrobił siódmą, bo wymogi były takie, że musiał mieć wykształcenie, aby przejąć gospodarstwo. Zdał matematykę bez problemu, bo był z tego wyjątkowo dobry, a w języku polskim pomagałam mu ja. Z matematyki zawsze sprawdzał nam zadania. Przychodził i czytał zadania, a potem szedł do obrządku. Tam w myślach obliczał, kiedy wracał, pytał o wynik i korygował nasze błędy. Wciąż szanuję go za to, do czego doszedł. Sam zaprojektował oborę, żebyśmy mieli mniej pracy. Dokupował maszyny, abyśmy nie musiały chodzić z grabelkami...

Grabelkami?!
Tak się mówiło na grabie. Nie musiałyśmy z nimi chodzić i przewracać siana, bo tata kupił grabiarkę i nasz najmłodszy, kochany braciszek Andrzejek jeździł koniem z tą maszyną, a my mogłyśmy odpocząć. Tata hodował bydło zarodowe i często jeździł z tymi bykami czy jałówkami na wystawy. Dostawał wtedy medale, ale to go nie obchodziło. Rzucał je gdzieś do szuflady, bo najważniejsza była hodowla. W domu był podział na pieniądze mamy i pieniądze taty. Pieniądze taty szły na rozwój gospodarstwa, a mamy na potrzeby domu.

Skąd mama miała pieniądze?
Ona z kolei hodowała świnie. Te pieniądze przeznaczała na firanki, sprzęty domowe czy sukienki dla nas. Choć, kiedy chciałyśmy coś więcej, to dawała nam kawałek pola i same musiałyśmy zarobić na swoje zachcianki.

Na zdjęciu tata jest w jakimś mundurze.
Był też krawcem, a jego brat szewcem. Ich ojciec Wincenty, postanowił, że muszą mieć jakiś zawód. To im bardzo pomogło podczas wojny. Byli potrzebni i Niemcy ich nie wywieźli na roboty. Tata szył dla nas wszystko, a ten mundur uszył na wzór junaków. Był bardzo dumny z niego i zresztą wyglądał w nim doskonale. Tata jeszcze żyje. Ma 87 lat i nadal trzyma się doskonale. Rygorystycznie trzyma się diety, jaką sobie wymyślił.

Pani w końcu trafiła do Lublina.
Szybko wyjechałam z domu. Śmieję się, że poszłam w ślady babci Anny Kosakowskiej. Babcia pochodziła z Sokala za Bugiem. Jej rodzice należeli do ziemiaństwa. Niestety, jej mama zmarła i ojciec przepił cały majątek. Dzieci musiały uciekać. Moja babcia miała dziewięć lat, jak wzięła w tobołek pierzynę i poduszkę, i stamtąd wyjechała. To było gdzieś w pierwszym dziesięcioleciu dwudziestego wieku. Babcia trafiła na służbę gdzieś w okolicach Hrubieszowa. Później jej brat zabrał ją do Austrii. Tam też służyła. Umiała doskonale mówić i pisać po niemiecku. Czytała i pisała gotykiem. To bardzo jej się przydało podczas drugiej wojny. Kiedy przychodzili Niemcy, bez problemu się dogadywała i oni zaraz mieli inne podejście do całej rodziny. Czasem wspominała Austrię. Nie zapomnę, kiedy do mnie przyjechała i wsiadła do windy. Nagle krzyknęła oburzona: - Jakim ty mnie pudłem wieziesz?! Ja jeździłam kiedyś szklanymi windami! Dlatego się śmieję, że na początku też mnie nosiło.

Podróże?
Nie takie typowe podróżowanie. Po prostu szybko wyjechałam z domu, aby się usamodzielnić. Najpierw trafiłam do Wadowic, bo tam miałam kuzynów. Zaczęłam pracę jako księgowa, bo jestem po technikum ekonomicznym. Radziłam sobie doskonale, ale to była szkoła życia. Od wypłaty do wypłaty. Kiedy zachciało mi się, jak to młodej pannie, sukienki, to później musiałam przeżyć do końca miesiąca o przysłowiowym suchym chlebie, bo na herbatę nie było mnie już stać. Ale jak wzięłam wypłatę to była Beskidzka.

Kiełbasa?
Nie. Dobra restauracja w Wadowicach. Pierwszy wykwintny obiad na początek miesiąca, a później znów szara rzeczywistość. Tam byłam dwa lata. Po tym czasie wróciłam do domu i trafiłam do pracy z Jaśką w nadleśnictwie. Bardzo dobrze wspominam te czasy.

A Lublin?
Miałam dosyć tułania się i stwierdziłam, że tu osiądę. Wzięłam gazetę i szczęśliwie znalazłam mieszkanie na sprzedaż. W tamtych czasach było o coś takiego bardzo ciężko. Przyjechałam obejrzeć to mieszkanie i stwierdziłam, że już stąd nie wyjdę. Właśnie tu dzisiaj pan ze mną rozmawia. Bardzo mi wtedy pomogli rodzice. Pozbierali wszystkie pieniądze, zapożyczyli się u rodziny i kupili mi to mieszkanie. Dzięki nim to mam i zawsze będę powtarzała, że jestem im ogromnie wdzięczna. Sama bym nie dała rady, a jako że byłam samotna to mi mieszkanie nie przysługiwało. Nic mi się nie należało. Nawet wczasy, a i tak osłuchałam się, że zabieram miastowym pracę i mieszkanie. W tym mieszkaniu na początku było gołe linoleum i nic więcej. Później do wszystkiego doszłam sama.

Jak to zabierała Pani miastowym?
Bo ja, kochany panie, nasłuchałam się, że wsiok przyjechał do miasta, że właśnie zabieram tym miastowym wszystko itakie tam. Muszę powiedzieć, że to mnie zahartowało. Przedświętami wszystkie matki nagle szły na zwolnienia, bo niby im się te bachory rozchorowywały. Ja musiałam pracować, a te mamunie sprzątały sobie wdomach.

Nie lubi Pani dzieci?
Nie o to chodzi. Lubię, ale to był pewien rodzaj cwaniactwa, a tego nienawidzę.

Może nie powinienem pytać o sprawy osobiste, ale mieszka Pani z siostrą. Co z mężczyznami w Pani życiu?Szczerze? Kiedyś kochałam się w chłopcu, na zabój, jak ostatnia idiotka, ale zostałam wystawiona do wiatru i powiedziałam sobie, że mnie już nikt nigdy tak nie skrzywdzi. Tak powoli się kręciło i w końcu przekręciło się w inną stronę. Znalazła się atrakcyjniejsza.

Toż to przecież zwykły młodzieńczy miłosny zawód!Miałam wtedy już dwadzieścia parę lat! Zawzięłam się i tak zostało.

To z Pani jest niezła zaraza.
Jestem! To prawda. Tak sobie powiedziałam i tak zostało.

Przecież dobrze mieć kogoś przy boku.
Może i tak. Ale pomyślałam, że jak się jeden taki trafił, to inni mogą zrobić podobnie. Bo widzi pan. Nie jestem złośliwym człowiekiem, ale zawziętym i mściwym owszem i nie boję się do tego przyznać. Jak mi ktoś za skórę zajdzie to będę pamiętała do grobowej deski.

Zapytam jeszcze o pasje.
Zawsze uwielbiałam antyk, starożytność i kocham teatr. Wychowałam się na Teatrze Telewizji. Kiedyś pasjami pisałam listy do gazet na temat teatru. Kiedy napisałam pierwszy, odpisał mi pan Krzysio Lubczyński i zamieścił mój list w gazecie. Później jeszcze kilkanaście razy mi drukowali te listy. Dziś nadal pasjonują mnie książki na te tematy oraz astronomia i ezoteryka.

Pożyczy mi Pani te zdjęcia? Obiecuję, że oddam, bo przyznam, że trochę obawiam się tej Pani pamiętliwości...
I słusznie!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski