MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Sagi Lubelszczyzny: Służyłem za Kostka i nosiłem kompresję

Marcin Jaszak
Franciszek z siostrą Anielą i rodziną
Franciszek z siostrą Anielą i rodziną Archiwum Franciszka Bednarza
Franciszek Bednarz nie potrafi wyliczyć od razu, ile zawodów i zajęć miał podczas swojego życia. Pamięta każdy szczegół z dzieciństwa i opowiada o czasach, kiedy służył u bogatych gospodarzy, jak uciekał z bratem Konstantym z transportu, jak wcześniej najstarsza siostra Katarzyna wyjechała na Łotwę, a później starszy brat, Piotr, został wywieziony na roboty do Niemiec. Mieszkał w Suwałkach i Lublinie. Dziś mieszka w Świdniku i twierdzi, że już się nie przeprowadzi. Chyba że „tam, na górę”.

Nie mogłem z panem się wcześniej spotkać, bo byłem na wakacjach. Syn mnie zabrał na Mazury. Byłem w Suwałkach.

Zwiedzał Pan?
Nie. Tylko odwiedzałem, bo wszystko tam znam. Mieszkałem tam trzydzieści lat. Pochodzę spod Tomaszowa Lubelskiego, a żona z Suwałk. Mieszkaliśmy z żoną dwadzieścia lat w Suwałkach, bo byłem zawodowym żołnierzem, a później w Lublinie. Kiedy żona poszła na emeryturę, to wróciliśmy na dziesięć lat do Suwałk, a potem znów do Świdnika. Tu jest przyjemnie i spokojnie, choć ostatnio trudno wytrzymać, bo młodzież pod naszym balkonem się zbiera i to jest trochę uciążliwe. Żonę nadal ciągnie w rodzinne strony, ale nigdzie już się nie ruszymy. Jeśli się gdzieś wybiorę, to tylko „tam, na górę”. Kiedy umrę, to niech Helena sobie jedzie gdzie chce, choć nie mam zamiaru odejść wcześniej.

Co Pan chciał opowiedzieć?
Bardzo dużo. O rodzinie i czasach, kiedy byłem mały. Pamiętam każdy szczegół z dzieciństwa. Jak mój tata zmarł we wrześniu 1934 roku, miałem dwadzieścia miesięcy. Tego nie pamiętam, ale zostało nas pięcioro z matką. Na tabliczce napisali, że miał 58 lat, ale, jak się dowiedziałem, miał 47. Chcę pojechać do Krasnobrodu i w parafii wziąć akt ślubu moich rodziców. Tam będzie napisane, kiedy się urodził. Dziś z rodziny zostałem tylko ja, bo reszta rodzeństwa i mama już nie żyją.

Może po prostu opowie mi Pan o tacie i rodzinnej miejscowości.
Urodziłem się w Nowej Ciotuszy w 1932 roku jako najmłodszy z rodzeństwa. Tata, Józef Bednarz, gospodarzył i był stolarzem i kołodziejem. Mama opowiadała, że miał wszystkie narzędzia i tylko tyle wiem. Kiedy zmarł, mama Karolina po w dwóch i pół roku wzięła ślub z sąsiadem, starym kawalerem. No, ale są to lata trzydzieste. Głęboka bieda na wsi. Był u nas jakiś jeden konina i krowina, cielątko, świnki i kur parę. Kawałek pola i tyle. Tata zmarł i mama wzięła ślub z tym sąsiadem. Miał pole, chałupę połączoną z chlewem i konia siwka. Powoli żyliśmy. Mama rodziła sąsiadowi kolejne dzieci. W końcu nastąpił ten wrzesień 1939 roku. Myśli pan, że to może być ciekawe? Chciałem właśnie opowiedzieć o tych czasach. Kiedy służyłem u bogatych gospodarzy, jak uciekałem z bratem Konstantym z transportu, jak wcześniej najstarsza siostra Katarzyna wyjechała na Łotwę, a później starszy brat Piotr został wywieziony na roboty do Niemiec. To zresztą uratowało mu życie.

Po prostu posłucham.
Przyszedł ten wrzesień. Uciekaliśmy z sąsiadami do lasu, bo wszyscy krzyczeli, że Niemcy idą i budynki podpalą. Chowaliśmy się tam w nocy, bo w dzień był spokój. Później przez okolicę przeszli cofający się polscy żołnierze. I znów mówili, żeby jak najszybciej stamtąd uciekać. Prawie wszyscy we wsi mieli już wykopane schrony gdzieś w ogrodach i tam się ukrywaliśmy. Jeden dzień, drugi, trzeci, a pociski świstały w górze. W końcu nastali Niemcy. Chodzili z sołtysem od schronu do schronu i kazali wracać do domów. Mówili, że domy nie będą ostrzeliwane. Wróciliśmy do domu i tylko łby gęsie leżały na podwórku. Polscy żołnierze nie mieli co jeść i wzięli, co mogli, na drogę. Uciekali w stronę Rumunii. Okupacja przyszła, ale w październiku poszliśmy już do szkoły. Skończyłem pierwszą klasę i na tym koniec, bo Niemcy osiedlili się we dworze, gdzie była szkoła. I przyszedł rok 1940.

Siostra Katarzyna uciekła na Łotwę?
Nie. Ona wyjechała w 1938 roku. Wtedy Łotwa należała do Związku Radzieckiego, ale zachowała autonomiczne prawa. Tam wcześniej wyjechały jej koleżanki i koledzy, żeby zarobić. Przyjechali później do domu odpocząć. Kiedy chcieli wracać, okazało się, że jedna z nich nie może jechać. Dała więc paszport i dowód mojej siostrze. Ta zmieniła zdjęcie i w ten sposób wyjechała. Trafiła tam do bogatego gospodarza, Litwina. On miał syna i ten zrobił mojej siostrze dziecko. Łotwa wtedy poddała się Niemcom i Łotysze służyli w niemieckim wojsku. Kiedy weszli Rosjanie, to wszystkich, którzy służyli Niemcom, wywieźli na Sybir. W ten sposób zabrali majątek gospodarzowi, u którego pracowała Katarzyna, bo jeden z jego synów służył w wojsku. Przeniosła się wtedy do Lipawy. Miasta nad morzem. Miała dwie córki, dostała tam mieszkanie i pracowała w przetwórni rybnej. Odwiedziłem ją już długo po wojnie, a jej dopiero w 1961 roku udało się odwiedzić Polskę i rodzinną wieś.

Wspominał Pan o Piotrze.
W 1942 roku młodzież zabierali do Niemiec. Siostra Aniela dostała nakaz, żeby się zgłosić do gminy. Stamtąd mieli ich wieźć na stację i na roboty. Mama nie chciała puścić Anieli, bo i tak miała bardzo ciężko z tyloma dziećmi. Aniela się ukrywała, no i mamę zaprowadzili do szkoły z małym dzieckiem, już tym dzieckiem ojczyma. Zresztą wielu tam zaprowadzili i przetrzymywali, aż zgłoszą się ich dzieci wyznaczone na wyjazd. W końcu mama postanowiła, że pojedzie Piotr. Niemcy się na to zgodzili. Jak mówiłem, to chyba uratowało życie Piotrkowi, bo bieda była wtedy okrutna i on już zaczął puchnąć z głodu. Wrócił dopiero w 1946 roku. Jak Amerykanie weszli do Niemiec, to służył w armii amerykańskiej w kompanii wartowniczej. Dali im mundury i całe wyposażenie. Później pozwolili wracać do domu albo wyjeżdżać do Stanów. Piotrek niepotrzebnie wrócił do domu. Tam miałby lepiej, a i rodzinie by pomógł. On jednak tęsknił do rodzinnych stron. Jak wrócił był taki szykowny w tym ubraniu z gabardyny. No, ale trwa wojna i jest 41 rok. Głód niesamowity. Niemcy potrzebowali kontyngentu na front i zabierali wszystkim co jeszcze mieli. Chcieli zabrać nam ostatnią krowę, więc Aniela uciekła z krową i jałówką do ciotki do innej wsi. Później przynosiła nam codziennie mleko. Dostawałem pół kubka na dzień. Chleba też nie było, bo mielenie mąki było zabronione. Czasem udało się coś na żarnach zemleć i mama upiekła jakiś placek. Jedliśmy lebiodę, szczaw i co się tylko dało. Ja siedziałem w domu i byłem szpiclem.

Jak to szpiclem?
Przy wiosce, jakieś pięćset metrów, był szosa. Koło naszej chałupy stał loch przykryty słomą. Mama kazała mi tam siadać i patrzeć, czy nie jedzie policja albo Niemcy. Jak coś zobaczyłem to od razu był alarm na całej wsi. Piorunem wszystko się rozchodziło i mężczyźni się chowali. Niektórzy w drewutniach mieli zakopane beczki z rurką doprowadzającą powietrze. Tam wskakiwali, a ich żony zamykały pokrywę i przykrywały to jakimiś drewnami.

Pan był zwiadowcą, a nie szpiclem.
Może i tak. Siedziałem tam od dziewiątej do jakiejś drugiej, bo wtedy zazwyczaj przyjeżdżali. W kwietniu 1943 i tak nam wszystko zabrali. Nasz dom był w środku wsi. Niemcy zostawili ciężarówkę pod wielką lipą na naszym podwórku i szli z dwóch stron wsi. Od chałupy do chałupy i co znaleźli, to brali. Potem całe zboże ładowali na ciężarówkę. Wtedy też rozstrzelali „uczonego człowieka”.

Uczonego człowieka?
Nazywaliśmy go Józio Gindzała. Przed wojną pracował w gminie. Miał wykształcenie chyba średnie. Później stał się żebrakiem, chodził po wsi, dostawał od gospodarzy jakąś strawę i tam, gdzie go zastał zmierzch, to nocował. Zawsze go straszyliśmy, kiedy nie chcieliśmy, żeby przychodził, że Niemcy idą, a ich się bardzo bał. Wtedy też ktoś go przestrzegał. Ten nie usłuchał i został złapany. Niemcy przyprowadzili go do samochodu do jakiegoś wyższego rangą oficera, a ten tylko wskazał ręką na las. Poprowadzili go przez łąkę. Jak on wtedy krzyczał niemiłosiernie. Błagał o życie. Nawet zwierzę tak nie krzyczy. Rozstrzelali go w lesie i kazali pochować. Likwidowali wszystkich żebraków. Po tej zbiórce na wsi nie było już nic. Nastał kategoryczny głód. Potem była wojna polsko-ukraińska. W okolicy Ukraińcy mordowali całe wsie. U nas powstały Bataliony Chłopskie. Każdy miał w domu jakąś broń. W nocy zbieraliśmy się do spania w ubraniach, żeby uciekać jak przyjdzie pora, a na rogatkach stali uzbrojeni mężczyźni. No i nastali Rosjanie i wyzwolenie. Najpierw przyszli do nas, a później do Lublina.

Mały Franek jakoś sobie w tym wszystkim poradził.
Trzeba było. Do tego wszystkiego, kiedy mówiłem na ojczyma tato, to dostawałem lanie. No, ale nastało wyzwolenie i zacząłem w 1945 roku się uczyć. Ukończyłem drugą klasę i poszedłem na jesieni do trzeciej. Bieda, książek nie ma. Nikt ci nie pomoże.

Chwileczkę. Mówił Pan, że uciekaliście z Konstantym z transportu.
O tak. To też było w 1943. O czwartej rano Niemcy okrążyli całą wioskę, kazali zabierać dobytek i prowadzili nas na pierwszy przegląd i segregację do Zwierzyńca. Mogę panu zaśpiewać piosenkę:
16 lipca, było to w czwartkowy dzień. Wtem gestapo wpadło i wysiedlać mają nas.
Całą wioskę okrążyli, w kurnej chacie żołdak jest.
I wydaje nam rozkazy, co ci każe, to ty bierz...

Pan ma łzy w oczach.
To zaraz minie. Tak szliśmy w tym transporcie, ale szczęśliwie wszystkim się udało uciec. Mama z małym dzieckiem zaszła po drodze do dworu po jakieś mleko dla małego. Niemcy jej na to pozwolili. Tam była pani Piotrowska, która znała mamę i powiedziała Niemcom, że chce ją do pracy. Udało się. Podobnie było z Anielą. Spotkała po drodze znajomych sąsiadów Ukraińców i poprosiła o wodę. Ci też powiedzieli Niemcom, że chcą ją do pracy. Tak została uwolniona z transportu. Ojczym dojechał z dwójką małych dzieci do stacji, ale że i tak cały dobytek miał wrócić do wsi, bo tam mieli osiedlać się Ukraińcy, to wysłali go z kilkoma wozami z powrotem.

Został jeszcze Pan i brat.
Ja podczas podróży cały czas trzymałem się naszego wozu, a Kostek biegał od jednego końca do drugiego. Nagle podbiegł do mnie i powiedział: – Zmykamy! Uciekliśmy do lasu. A, że mama wcześniej nas uczyła jak uciekać, żeby nie biec prosto tylko kluczyć, to nam się udało. Doszliśmy do wsi i patrzymy, a tam Aniela i mama na podwórku. Takim sposobem wieczorem wróciliśmy do domu.

Przenieśmy się do szkoły.
Poszedłem na jesieni do trzeciej klasy. Wtedy Kostek służył u bogatych gospodarzy. Po żniwach pasł z kolegami krowy na ściernisku. Znalazł zapalnik od bomby. Jak zaczął przy nim majstrować, to wybuchł i mocno poranił mu rękę. Ci bogaci gospodarze dali znać, żeby zabrać Kostka, bo nie nadaje się już do pracy. Mama poszła do nich, poprosić o konia, aby zawieźć syna do lekarza. Tam gospodyni powiedziała, że nie obchodzi jej to i chce mieć pastucha, bo inaczej nie zapłacą Kostkowi tego, co wcześniej ustalili. Trochę zboża, jakieś portczyny, koszulinę i buty. Mama w końcu pożyczyła konia od sąsiadów i na dwa, bo wzięła jeszcze naszego ledwo chodzącego siwka, zawiozła mojego brata do lekarza.

Co z pastuchem?
Tamta przyszła jeszcze raz i powiedziała: –
Karola, ja chcę mieć pastucha, bo nie zapłacę! No i co było robić? Poszedłem za Kostka. Tak skończyła się moja nauka. Mogłem chodzić do szkoły od grudnia do początku maja, bo w tym czasie krów się nie pasło. Naharowałem się u nich tak, że do tej pory pamiętam. Z rana o czwartej goń na pastwisko krowy. O dziewiątej śniadanie, a później praca przy żniwach. Jak się skończyły żniwa, to grabienie ścierniska i krowy. W zimie młócenie cepami przy dwudziestostopniowym mrozie, bo wtedy ziarno najlepiej się sypało. Jak nie było młócki, to rżnięcie drewna. I tak w kółko. Jeść dawali i miałem gdzie spać. Tak dotrwałem do 48 roku. Miałem wtedy 16 lat i metr czterdzieści wzrostu. Tak mnie ta bieda zahamowała. Chcieli, żebym jeszcze został. Wziąłem zapłatę i powiedziałem, żebyśmy się więcej nie spotkali.

I znów był Pan w domu?
Tam była nadal bieda i nie miałem żadnej pracy. Wzięła mnie w końcu do siebie Aniela, bo wyszła za mąż. Szwagier, Wicek, dostał pracę w gminie i mieszkanie. Tam im pomagałem. Sąsiad pracował w Sokalu w pegeerze. Mówi, co będziesz się tu marnował, jedź ze mną. Tam brakuje ludzi, będziesz miał pracę. Tak wyjechałem z domu. Szwagier załatwił mi jakieś dokumenty, bo nie miałem jeszcze osiemnastu lat. Udało mi się przejechać przez granicę i zacząłem pracować. Najpierw jeździłem końmi i wozem półtorakiem. Później niefortunnie skoczyłem z innego wozu i powykręcałem palce. Napuchły okropnie. Najpierw kolega mi je odkręcił w drugą stronę. Zachrzęściło, zabolało i prawie posikałem się w majtki z tego bólu. No, ale miało być dobrze. Przynajmniej tak twierdzili koledzy. Zaciągnęli mnie później do jakiegoś wyszynku. Wypiliśmy trochę wódki i przestało boleć. Na drugi dzień ręka spuchła jeszcze bardziej. W końcu wysłali mnie do lekarza. Dał mi leki, ale do pracy wozaka już się nie nadawałem. Dostałem zeszyt i kazali spisywać gospodarzy, którzy pomagali w żniwach. Później pomagali w zamian tym gospodarzom traktorami przy orce. Tak przepracowałem miesiąc, a jak wyleczyłem rękę, poszedłem pracować na traktory. Takie jeszcze na żelaznych kołach.

Tak Franek został traktorzystą.
Potem przesiadłem się na stalińca na gąsienicach, bo jakiś kierowca potrzebował pomocnika. Zaraz na początku wysłał mnie do parku technologicznego po kompresję. Dał worek i kazał iść do kierownika. Tam naładowali mi w ten worek jakiegoś żelastwa. Ledwo to doniosłem, ale „kompresję” przyniosłem. Jak ten kierowca to zobaczył, to stwierdził, że teraz jestem prawdziwym traktorzystą i będę już wiedział co to kompresja.

Ale Pan był później żołnierzem.
Trafiłem najpierw w Poznańskie. Tam uczyłem się doić krowy, bo kobiety nie wytrzymywały tej pracy. Jeszcze po drodze kilka zawodów i zajęć zaliczyłem. Pracowałem jako żołnierz i w świdnickiej WSK, bo tu można było się wykształcić, choć maturę zdałem już w wojsku. Jako rencista pracowałem siedem lat w liceum wojskowym w Lublinie. Wcześniej mieszkaliśmy właśnie jeszcze w Lublinie. I tak przeleciało życie. Opowiedziałbym o całym życiu, ale zatrzymaliśmy się na 1950 roku, a ja najbardziej chciałem opowiedzieć właśnie o czasach, kiedy byłem dzieciakiem i udało mi się jakoś przeżyć wojnę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski