MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Spotkania w Jaremczu. Zawsze przyjeżdżali tu intelektualiści z całej Ukrainy i Polski. Reportaż wojenny Dmytro Antoniuka [Część XXI]

Dmytro Antoniuk

Zawsze przyjeżdżali tu intelektualiści z całej Ukrainy i Polski. Spotkania w Jaremczu są jak Forum w Karpaczu.

Wrzesień 2022, Jaremcze: sprawy polsko-ukraińskie

Wróciłem do Jaremcza. Jak tyle razy wcześniej, w dzieciństwie. Moja mama pracowała jednocześnie w dwóch kijowskich księgarniach, a dzięki temu, że „dostarczała” ludziom tomy Dumasa czy Jacka Londona, a nie dzieła Lenina czy Breżniewa, które rozsypały się w proch na półkach, poznała wielu przyjaciół. Jeden z nich pomógł nam zdobyć putiowki (w ZSRS otrzymywały je osoby udające się na urlop ze skierowaniem – red.) do pensjonatu „Karpaty” w Jaremcze. Około stu metrów od słynnego wodospada Probój na Prucie.

Był to prawie jedyny kompleks rekreacyjny, w okolicach którego Niemcy wschodni wybudowali kryty basen. Niewiarygodny luksus. Chodziliśmy nad wodospad, aby popatrzeć, jak miejscowi chłopcy skaczą z mostu do rzeki za kosmiczne pieniądze - sto rubli. Mówili, że kilku z nich się rozbiło. Już wtedy sprzedawano tu trochę pamiątek z Karpat, a ja zawsze prosiłem mamę, żeby mi coś kupiła. Pamiętam, że miałem drewnianego węża i drewniany długopis w formie Hucuła. Z dumą pisałem nim w szkole i wszyscy mi zazdrościli.

To tutaj, pod restauracją „Huculszczyzna”, na którą nas nie było stać, znalazłem papierowy rubel. Tylko raz w życiu. Natychmiast wydałem go na jakieś grzechotki. A wieczorem w pobliskim domu wczasowym o tej samej nazwie odbyła się dyskoteka, do której mnie, małego, nie wpuszczono. Poszliśmy więc z mamą do pobliskiego baru, gdzie grał ultra-modny Modern Talking i sprzedawali sok wiśniowy. Był tak pyszny, że nigdy nie próbowałem podobnego w Kijowie.

A kiedy zdarzył się Czarnobyl, moja matka odesłała mnie, ciotkę, jej męża i kuzynkę znów do Jaremcza. Ona sama została w Kijowie z powodu pracy. Zatrzymaliśmy się tu na około miesiąc. Pamiętam, jak poszliśmy z kuzynką po grzyby i nagle powiedziała mi, że nadepnęła na minę... Rzeczywiście, z ziemi wystawał ogon pocisku moździerzowego. Pamiętałem nawet, że była na nim szachownica. „Prawdopodobnie niemiecki” – pomyślałem później, bo na początku uciekaliśmy z tego miejsca jak szaleni. Ale przynieśliśmy też grzyby.

To jedne z moich najżywszych wspomnień. A fakt, że są z beztroskiego dzieciństwa sprawia, że są mi bardzo drogie. Dlatego Jaremcze jest jednym z moich ulubionych miejsc.

Mój pociąg z Kijowa przyjeżdża rano. Wraz ze mną podróżowały osoby z dziećmi. Nie wiem, czy to uchodźcy, ale na ulicach widzę wiele samochodów z tablicami rejestracyjnymi Charkowa, Dniepru, Mikołajowa i Chersonia. Idę sprawdzić, czy stoi jeszcze pomnik partyzantów sowieckich, którzy zrobili rajd w Karpaty w 1943 roku. Przykro mi, gdy widzę, że wciąż tam jest. Wydaje się, że władze lokalne nadal mają sentymenty postsowieckie. Z drugiej strony ulicy od dwudziestu lat wali się niegdyś piękna restauracja w stylu huculskim.

Mam kilka dobrych godzin do konferencji. To już 15. polsko-ukraińskie spotkanie, które odbywa się co roku we wrześniu w Jaremczu. Pierwszy raz brałem w nim udział wiele lat temu, kiedy zaprosił mnie Mirek Rowicki, założyciel Kuriera Galicyjskiego. To on wspólnie z Igorem Cependą z Uniwersytetu Przykarpackiego im. Wasyla Stefanyka zainicjował te spotkania. Odtąd te spotkania stały się czymś w rodzaju Forum w Krynicy, a teraz w Karpaczu. Zawsze przyjeżdżali tu intelektualiści z całej Ukrainy i Polski. Niezwykle ważne wydarzenie dla obu naszych krajów.

Muszę przyznać, że przyciągnęła mnie tu nie tylko możliwość spotkania moich polskich przyjaciół, ale także możliwość wejścia na słynny Pop Iwan, gdzie odbudowano już prawie międzywojenne polskie obserwatorium astronomiczne. Od zawsze marzyłem, żeby je zobaczyć, ale wygląda na to, że w tym roku też nie będzie to możliwe – spadło czterdzieści centymetrów śniegu i wycieczka została odwołana.

W drodze do hotelu przechodzę przez most nad wodospadem. Mój przyjaciel P. zarezerwował dla nas pokój, ale na zameldowanie jest jeszcze za wcześnie. Mam nadzieję, że przynajmniej zostawię tam rzeczy. Właściciel hotelu, Nazar, mówi: „Nie, pokój już na Pana czeka, więc zapraszam”. Mam szczęście. A tym bardziej z powodu widoku z balkonu na Prut, który nieustannie ryczy pod oknami. Nazar mówi, że w marcu ludzie spali nawet na podłodze. Przyjeżdżali zewsząd: z Kijowa, Charkowa, Chersonia. Wszyscy sobie pomagali, gotowali wspólny posiłek w kuchni, sprzątali hotel. Na początku lata wyjechali. Jedni na zachód, inni na wschód, do domu. Teraz pozostała tylko jedna rodzina z Charkowa.

Zaczyna się konferencja. Przyjechali polscy i ukraińscy dyplomaci, historycy, żołnierze, profesorowie i oczywiście moi koledzy dziennikarze. Największe wrażenie zrobiła na mnie dyskusja prof. Jurija Macijewskiego z Akademii Ostrogskiej i jego polskiego kolegi, znanego historyka prof. Grzegorza Motyki. Niemal jednogłośnie opowiadają się za ostatecznym zniesieniem moratorium na ekshumacje na Wołyniu i Galicji oraz przywróceniem imion zmarłych na grobie UPA w Monasterzu w Polsce. „Mamy różne poglądy na to, co wydarzyło się między naszymi narodami podczas II wojny światowej, ale teraz możemy zrobić wszystko, co możliwe, aby wspólna przyszłość Ukrainy i Polski była dobra” - brzmiała główna teza ich wystąpienia.

Ponadto wszyscy obecni nieustannie mówią o unii naszych krajów. Co należy wziąć pod uwagę w umowie sojuszniczej, jakie są jej możliwe niuanse. Wreszcie. Wygląda na to, że moje marzenie o nowym politycznym i być może wojskowym związku między naszymi krajami, naprawdę się spełnia. To zdecydowanie ważniejsze niż wejście na Pop Iwana w tym roku. Chociaż góry też są. Z moimi warszawskimi przyjaciółmi R. i E. idziemy na Szlak Dowbusza. W Karpatach temu przywódcy opryszków przypisuje się wszelkie ścieżki lub skały. Więc w zasadzie nie ma znaczenia, czy rzeczywiście tam był, czy nie. Najważniejsze są góry, skały, powietrze i grzyby! Najczęściej spotykamy te polskie - tak przynajmniej nazywamy je pod Kijowem. Zmieniają kolor na niebieski pod czapką, jeśli je dotkniesz. Już teraz wiem, że nazywa się je też podgrzybkami lub grzybami pańskimi. Przyjaciele żartują, że skoro one są polskie, to te ziemie też. Analogia z moskiewską propagandą jest wyraźna i żart dobry, ale pamiętając, co dzieje się na wschodzie mojego kraju, od razu robi się smutno.

Nagle stwierdzamy, że się zgubiliśmy - i to przeze mnie. Chociaż jestem pewien, w jakim kierunku iść, skały i krzaki stają się coraz bardziej nieprzystępne. Coraz więcej tu polskich, „separatystycznych” grzybów. Jednak nie przejmujemy się grzybobraniem. Słońce niedługo zajdzie. Wychodzimy na dużą, leśną drogę i wytężając siły, pokonujemy ostatne z 984 metrów, które pozostały do szczytu góry Makowicy. Widoki są niesamowite. Po lewej Mikuliczyn, po prawej Jaremcze, które spodziewałem się zobaczyć po drugiej stronie - trochę przesadziłem ze swoimi umiejętnościami jako przewodnika. A gdzieś na zachodnim horyzoncie - Czarnogóra, nad którą przez błękitne, nabrzmiałe deszczem chmury przebijają się gigantyczne promienie szykującego się do snu słońca.

Schodzimy nucąc „Pierwszą Brygadę” (razem) i „Zawitajte w Prykarpacie” (ja). Mijają nas dwa jeepy pełne turystów. Bardzo przykre - takie terenówki niszczą góry i w Polsce to już dawno zabronione. Znamy też przypadki, kiedy te SUV-y spadały w przepaść i wszyscy w środku ginęli. A tutaj droga jest tak stroma i śliska, że R. i ja tylko kręcimy głowami...

Pod górą, niedaleko szczytu, znajduje się serownia - to taka prawdziwa. W jednej chacie pali się ognisko, na którym suszy się ser i grzyby, w innej właściciel nalewa grzane wino i smakołyki z serem, wurdą i budzem. I oczywiście miód. Wszystko jest niezwykle smaczne. Kiedy słyszy nasz polski, mówi, że wszystko jest za darmo. Moi towarzysze są bardzo wzruszeni, jak i inny mój polski przyjaciel, obecnie pracujący w Kijowie. Także przyjechał na konferencję i opowiada wszystkim, jak stołeczna notariuszka, dowiedziawszy się, że jest z Polski, odmówiła przyjęcia od niego pieniędzy. Kolejna podobna historia - ze sprzedawczynią domowego mleka. Wydaje się, że są dobre grunty i przyczynki dla naszego przyszłego sojuszu.

W międzyczasie ucztujemy na przysmakach gościnnego gospodarza huculskiego i podziwiamy słońce, które coraz bardziej chowa się za górami.

Następnego dnia żegnamy się. Nie wiadomo, kiedy znów się zobaczymy. P. i ja wracamy do Kijowa i być może pojedziemy dalej na wschód i południe. Tymczasem Moskale zbierają mięso armatnie, aby ogłosić nasze ziemie rosyjskimi i zrobić wszystko, by je przed nami chronić. Wiem, że rosyjska literatura jest teraz, delikatnie mówiąc, niepopularna, ale opisując retorykę Kremla dotyczącą Ukrainy, można użyć cytatu rosyjskiego poety Kryłowa „Ty jesteś winien już za to, że chce mi się jeść”. Więc wszystko jest jasne: albo my, albo oni.

AC

od 7 lat
Wideo

Zamach na Roberta Fico. Stan premiera Słowacji jest poważny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski