Dzieci piszą listy do Mikołaja, żeby wiedział, co sobie wymarzyły. Do tego domu przychodzi od 6 grudnia do połowy stycznia. Wcześniej zapowiada się u dyrekcji na konkretną godzinę. Najwięcej dostają najmłodsi, bo niezbyt często zdarza się, żeby Mikołaja było stać na kupienie prezentów dla wszystkich.
- Pamiętam, jak dostałam bombkę wyklejoną przez młodszego brata. Drugim najlepszym prezentem była niezapowiedziana wizyta mojej siostry. Przyjechała przed świętami z zagranicy i przyszła do nas do domu. Dzień wcześniej rozmawiałyśmy przez telefon, nie zdradziła się nawet słówkiem - opowiada jedna z już pełnoletnich wychowanek.
- Prezent? Marzą mi się święta spędzone z całą rodziną - słyszę z innych ust.
Jak wygląda wizyta Mikołaja w domu dziecka? Pracownicy jednej z dużych firm przynoszą paczki różnej wielkości. Każda z nich opakowana jest w papier o innym kolorze. Podkreślają, że zrzucili się między sobą, a nie w imieniu pracodawcy. Znają już imiona niektórych dzieci, które zbiegają się na wieść o prezentach. Nie po raz pierwszy je dla nich robią.
Wychowawcy przypominają, że paczki będzie można otworzyć dopiero „na rodzinkach”, czyli w jednym z sześciu mieszkań wydzielonych po przebudowie tego domu dziecka. Najmłodszy, kilkulatek, wyjeżdża z pokoju na swoim nowym rowerku z ekologicznego drewna. Dostał też samochód, który jest prawie tak duży jak on sam.
- Zawsze staramy się kupować markowe rzeczy - podkreśla jedna z Mikołajek. I dodaje: - Niestety, nie da się obdarować wszystkich.
Nietypowe prezenty
W tym roku każda z „rodzinek” dostała po żywej choince do salonu. Była też zapowiedziana wcześniej wizyta lotników z bazy NATO w Geilenkirchen (Niemcy). Ponad siedemdziesiąt prezentów przywieźli na Pogodną ciężarówką. Tym razem prezent czekał na każdego z mieszkańców domu.
Niechciane prezenty
Są jednak rzeczy, które opiekunowie odrzucają. Ubrania, z których twoje dziecko już wyrosło. Misie i lalki, którymi już nikt nie chce się bawić. Nie przyjmuje się też używanych butów i bielizny „z drugiej ręki”. Dlatego tak ważne jest, żeby zadzwonić wcześniej i upewnić się, co jest naprawdę potrzebne.
Paweł Frączek, dyrektor Pogodnego Domu: - Wierzymy, że każdy z prezentów dawany jest z potrzeby serca, dziękujemy za nie. Często jednak są to prezenty nietrafione. Żadne dziecko nie ucieszy się przecież z kompletu częściowo wypisanych kredek.
Także pluszaki nie są w okresie świąt prezentem pierwszej potrzeby. - Tym bardziej że jeszcze kilka lat temu była moda, aby nowożeńcom dawać zamiast kwiatów maskotki dla domu dziecka i materiały papiernicze - zauważa dyrektor.
Wigilia na 180 osób
W święta stołówka nie pracuje. Wigilijne potrawy dzieci przygotowują wspólnie z wychowawcami „na rodzinkach”. Wcześniej dzieci pomagają zrobić zakupy.
Ci, którzy mają do kogo pójść na wieczerzę, idą. Sąd zawsze musi wydać zgodę na wizytę u biologicznej rodziny. Jeśli nie przejdą pozytywnie niezapowiedzianej kontroli, następny raz dziecka nie dostaną. Najczęściej problemem jest alkohol.
Ci, którzy zostali przy Pogodnej, zasiadają do stołu o godzinie 15. Wszyscy razem, bez względu na to, kto w jakiej mieszka „rodzince”. Dyrektor przyjeżdża przed swoją prywatną wigilią. Nie brakuje też proboszcza najbliższej parafii. Są kolędy i prezenty, a po północy pasterka.
W ubiegłym roku 24 grudnia opłatkiem w Pogodnym Domu podzieliło się 32 dzieci, w tym również będzie ich dużo. - Z roku na rok zostaje ich coraz więcej - przyznaje dyrektor Frączek.
Ciągle jest to jednak dużo mniej niż jeszcze osiem lat temu, kiedy wczesnym popołudniem w Wigilię przy stole siadło jakieś 180 osób. Obecni byli wychowankowie, którzy już wyszli z domu, ale też przedstawiciele władz i sponsorzy. Dziś takiego spotkania nie da się już przy ulicy Pogodnej zorganizować. Z prozaicznego powodu: w dawnej jadalni wydzielone zostały dwa dodatkowe pokoje.
- To jednak niejedyny i nie najważniejszy powód. Zrezygnowaliśmy z tak dużych wigilii, żeby ten wieczór był bardziej intymny, a dzieci poczuły się jak w domu - mówi nam dyrektor Pogodnego Domu.
Ci rodzice, którym sąd nie pozwolił na zabranie syna lub córki na święta do siebie, mogą zobaczyć się z nimi na Pogodnej. Wspólnie usiąść do stołu, dać prezent. Chętnych raczej nie ma.
- Z mamą straciłem kontakt dwa lata temu, ja powiedziałem parę słów za dużo, ona powiedziała parę słów za dużo i tak już zostało. Mimo to wysyłam jej kartkę na święta, bo to przecież moja matka. Ona pisze do mnie Sms-y z życzeniami z okazji moich urodzin. Z rodzeństwem świąt nie mogę spędzić, bo jest w zagranicznych rodzinach zastępczych. Mam nadzieję, że przyjadą do mnie, jak skończą 18 lat - mówi jeden z chłopców. Po chwili dodaje: - Do braku rodziny można się przyzwyczaić, nie ma tutaj innego wyjścia.
Są wizyty, które muszą się skończyć przed czasem. Nie tylko w czasie świąt.
- W pamięć zapadł mi dyżur sprzed kilku lat. W środku nocy radiowóz przywiózł rodzeństwo - 5 i 7 lat. Była też matka, ale tak pijana, że ledwo stała. Dzieci bez słowa podały rączkę wychowawczyni i poszły spać do swojego pokoju. Byłem zszokowany. Żadnego rozpaczania, żadnego płaczu. Musiały być niestety przyzwyczajone do awantur w rodzinnym domu - wspomina dyrektor Pogodnego Domu.
Paweł Frączek opowiada też o Wigilii spędzonej z dziećmi, które dzień przed świętami zostały przywiezione z interwencji w innym województwie: - Znowu rodzeństwo. Zapamiętałem ich niesamowitą reakcję na prezenty. Szczere zaskoczenie i radość, jakby dostały coś pierwszy raz w życiu...
Gdy nastolatek wraca za wcześnie ze świąt u biologicznej rodziny, to raczej nie chce o tym opowiadać. Wiadomo wtedy, że coś się stało.
- Dzieci, które wyszły z placówki, mogą zupełnie inaczej niż my odbierać święta. Uraz pozostaje na lata. Jeśli na stole pojawia się chociażby tylko jedna butelka wina, to pojawia się strach, bo w rodzinnym domu z powodu nadużywania alkoholu były interwencje policji - podkreśla Barbara Paczos, szefowa ośrodka adopcyjnego w Lublinie.
- Generalnie jednak święta to miły czas. Nasze dzieci wiedzą, że u nas są bezpieczne - podkreśla szef Pogodnego Domu.
19-letnia licealistka mówi, że w „rodzinkach” jest się czasami bliżej siebie niż w domu biologicznych rodziców. Nie lubi określenia dom dziecka. - Jak wracam na przykład od siostry, to nie powiem „idę do domu dziecka”, ale „idę do domu”.
Codziennie rano najświeższe informacje z Lublina i okolic na Twoją skrzynkę mailową.
Zapisz się do newslettera!
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?