Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Te kobiety trzymają Lublin w garści

Sławomir Skomra
Z ich zdaniem liczą się najpotężniejsi mężczyźni w mieście. Potrafią postawić na swoim i często wbrew woli swoich szefów. Oto najbardziej wpływowe kobiety Lublina.

Lublin nigdy nie miał prezydenta kobiety. Pani nie była nigdy marszałkiem województwa. Tylko dwa razy w fotelu wojewody zasiadały kobiety. W polskiej polityce nie mają one szczęścia. Od 1989 roku szefem rządu kobieta jest dopiero trzeci raz.

Prawda jednak jest taka, że w Lublinie kobiety choć nie pełnią najważniejszych funkcji, to w wielu przypadkach rządzą miastem i mają decydujące zdanie.

Pokusiliśmy się zrobić coś, na co nie zdecydowała się jeszcze żadna lubelska redakcja. Przygotowaliśmy listę najbardziej wpływowych kobiet w Lublinie.

Wybór był trudny i początkowo sporządziliśmy długą listę kandydatek. Im dłużej toczyliśmy dyskusję, tym ta lista się kurczyła. Ostatecznie ma pięć pozycji.

Elżbieta Starosławska

Gdyby dyrektor Centrum Onkologii Ziemi Lubelskiej prof. Elżbieta Starosławska zechciała postawić gigantyczny budynek pomalowany w jaskrawe barwy, który tak zepsułby panoramę Lublina, że śmiałaby się cała Polska, to byłaby w stanie to zrobić. Ups, poprawka: już to zrobiła.

Karierę zaczynała ponad dwadzieścia lat temu, gdy mało kto zajmował się w Polsce onkologią. Na taki krok zdecydowała się młoda lekarka z Jarosławia po studiach w Lublinie.

- Zajęłam się tym z serca. Zawsze wydawało mi się, że pacjent chory, zwłaszcza na choroby nowotworowe, potrzebuje pomocy nie tylko medycznej, ale też ciepła i wsparcia - mówiła Starosławska kilka lat temu w śniadaniowym programie TVN. Kiedy wypowiadała te słowa, na dole ekranu widniał napis „onkolog, którego personel i pacjenci nazywają aniołem”.

To, jak potężną figurą w Lublinie i w regionie jest pani profesor, niezmiennie widać od lat. Ale kulminacja zdarzeń miała miejsce w 2015 r. W wakacje, ze sporym opóźnieniem, udało się w końcu wybudować i wyposażyć nową część Centrum Onkologii Ziemi Lubelskiej (to ten jaskrawy gigant górujący nad miastem, którego trudno przeoczyć).

Na nic zdały się protesty, petycje i prośby o przemalowanie budynku, bo przecież początkowo miał wyglądać zupełnie inaczej. Starosławska tłumaczyła, że nie kolory, ale dobro pacjentów jest najważniejsze. Murem za panią dyrektor stanęli politycy wszelkich opcji.

Przykładów na władzę Starosławskiej jest znacznie więcej. W 2011 r. ówczesny marszałek województwa Krzysztof Hetman poprosił panią dyrektor o wytłumaczenie się ze wszystkich swoich zarobków. Chodzi o pieniądze, które otrzymuje z innych źródeł niż COZL (221 tys. zł w 2014 r). To umowy o dzieło i zlecenia, które np. w 2014 r. opiewały na 154,5 tys. zł.

Pani dyrektor marszałkowi - de facto swojemu pracodawcy - źródeł dochodów nie ujawniła, ale zapewniła, że wszystko jest zgodnie z prawem. Kto inny mógłby tak odpowiedzieć swojemu szefowi?

Kilka lat temu Arkadiusz Bratkowski (PSL), dzisiejszy wicemarszałek województwa, miał plan utworzenia Centrum Onkologii Ziemi Zamojskiej. To było nie w smak Starosławskiej. Sprawa w mediach była tylko sygnalizowana, ale kulisy polityczne do dziś huczą o tym sporze.

Starosławska nie chciała nowego szpitala onkologicznego. Po pierwsze dlatego, że pulę pieniędzy na leczenie trzeba by podzielić na dwie placówki, a po drugie, zamojskie centrum mogłoby podebrać pani dyrektor lekarzy, w których zainwestowała i których wyszkoliła. Pani dyrektor skutecznie przekreśliła te plany. Powiedziała, że to nie ma sensu i do teraz temat drugiego centrum wraca tylko nieśmiało.

Jeśli ktoś nie wierzy jeszcze w mocną pozycję Elżbiety Starosławskiej, to niech przypomni sobie wydarzenia z 2014 roku.

Dziennikarz „Faktu” podszywając się pod asystenta ministra zdrowia, zadzwonił do pani dyrektor i poprosił o przyjęcie bez kolejki do szpitala teścia Aleksandry Kwaśniewskiej, córki byłego prezydenta.

„Och, och mistrzu kochany, jakby mógł nam pan pomóc (...). Nie mamy pełnej dokumentacji z Warszawy. I nie możemy jej wydobyć. My będziemy dzwonić (...), ale jak zadzwoni taki mistrz z Ministerstwa Zdrowia, to od razu nam dadzą (ha, ha, ha). My tutaj pełną diagnostykę panu robimy. Jutro będzie rezonans właśnie twarzoczaszki i szyi (...) przesympatyczny pan, nieba mu uchylimy. - mówiła w tej prowokacji Starosławska. I nadal spokojnie dyrektoruje COZL.

Widać jednak wyraźnie, że władze województwa tracą do pani dyrektor cierpliwość. Czarę goryczy przelała ostatnia kampania parlamentarna. W jej trakcie na terenie COZL zaparkował szydłobus i wysiadła z niego Beata Szydło. Grzmiała, że koalicja PO - PSL wybudowała szpital ze setki milionów złotych, a teraz nie jest w stanie finansować leczenia.

Według naszych informacji marszałek województwa Sławomir Sosnowski (PSL) słuchał na żywo tyrady Szydło w radio. Od razu chwycił za telefon i zadzwonił do Starosławskiej, żądając wyjaśnień. Ale akurat tego dnia pani dyrektor miała wolne i nic o wizycie Szydło miała nie wiedzieć.

Żadne z tych wydarzeń nie zagroziło jednak jej pozycji. Elżbieta Starosławska cieszy się także poparciem Kościoła (zawierzyła COZL św. Janowi z Dulki, w szpitalu były też relikwie błogosławionego ojca Popiełuszki), polityków lewicy (patrz przypadek teścia Kwaśniewskiej) jak i prawicy (jej prawa ręka prof. Andrzej Stanisławek został niedawno senatorem PiS).

I najważniejsze. Jak brutalnie to by nie zabrzmiało, to wszyscy ludzie boją się raka. A dobrze mieć wśród zaufanych osób dyrektor szpitala onkologicznego.

- Bo zawsze ktoś może potrzebować szybszego przyjęcia na oddział, operacji, a po niej szczególnej opieki - mówił nam niedawno jeden z radnych wojewódzkich. - Jeśli nie dla siebie, to dla kogoś bliskiego. Każdy boi się raka - kwitował.

Jeśli pani dyrektor (jest na emeryturze) nie zechce z COZL odejść sama, to nikt jej do tego nie zmusi. Zresztą, jeśli nawet Starosławska nie będzie już kierować Centrum, to i tak zachowa swoje wpływy. To przecież dzięki tym obecnym ona sama wskaże swojego następcę.

Monika Lipińska

Z wykształcenia pielęgniarka (po studiach) przez całe swoje zawodowe życie związana z pomocą społeczną. W styczniu 2011 r. mało kto się spodziewał, że Monika Lipińska, szeregowa działaczka Platformy Obywatelskiej (tak, jak jej mąż), powołana na stanowisko zastępcy prezydenta Lublina stanie się jedną z najbardziej wpływowych kobiet w mieście.

Szybko się jednak okazało, że Krzysztof Żuk ściągnął do swojej ekipy nie tylko fachowca, ale też osobę z dużymi ambicjami zawodowymi i politycznymi.

Lipińska odpowiada za pomoc społeczną, a na tę Lublin co roku wydaje potężne pieniądze. W tym roku będzie to w sumie 246 mln zł.

Pani prezydent decyduje, na co będą one dokładnie przeznaczone, która placówka je otrzyma i jak będą rozdysponowane. Lipińska decyduje też o obsadzie stanowisk w lubelskiej pomocy społecznej.

Trzeba przyznać, że Monika Lipińska ma na koncie kilka znaczących sukcesów. To ona wprowadziła w Lublinie np. kartę Trzy plus, Kartę Seniora czy dofinansowanie asystentów rodziców dzieci niepełnosprawnych.

Na te wszystkie pomysły bez mrugnięcia okiem przystał prezydent, który z pomocy społecznej uczynił jedną z wizytówek miasta.

O tym, jak duży wpływ na ratusz i jego politykę ma Lipińska, świadczą wydarzenia z wiosny zeszłego roku. Rodzice dzieci niepełnosprawnych starali się o wprowadzenie bezpłatnych przejazdów komunikacją miejską dla dzieci i ich opiekunów nie tylko na trasie dom - szkoła. Odbijali się jednak od ściany. Kolejni urzędnicy mówili „nie da się”.

Sprawa nabrała tempa, gdy zajęła się nią Lipińska i kilka miesięcy później ulgi zaczęły obowiązywać. Wiadomo, że jak tylko pani prezydent powiedziała o pomyśle Krzysztofowi Żukowi ten poprosił jedynie o wyliczenia i przystał na propozycję. Mało który urzędnik ma takie przebicie.

Trzeba też przyznać, że Lipińska o problemie rodziców dowiedziała się od dziennikarzy i zaczęła działać po tych sygnałach. To pokazuje drugie oblicze pani prezydent. Lubi media, a jeszcze bardziej lubi, jak media lubią ją.

Pani prezydent chętnie staje w obiektywie kamer, w blasku fleszy i w pobliżu mikrofonów. Jej współpracownicy czasami narzekają, że Lipińska potrafi się zezłościć, jeśli na jakiejś imprezie, na którą ją zaproszono, nie ma dziennikarzy.

Ma zatem pewne mankamenty, ale nie da się ukryć, że w sferze pomocy społecznej jest fachowcem i mało kto ma takie poparcie Krzysztofa Żuka.

Elżbieta Kruk

Historyczka po KUL pracowała w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego, którym kierował Lech Kaczyński. Ta znajomość zaprocentowała, bo były prezydent pełniąc kolejne stanowiska i funkcje, zawsze miał u boku Kruk. Tak było w NIK (była asystentką prezesa, czyli Lecha Kaczyńskiego) i w ministerstwie sprawiedliwości.

Elżbieta Kruk po raz pierwszy posłanką PiS została w 2001 roku. Jej zasługi dla partii są większe niż się powszechnie sądzi. To ona organizowała PiS w okręgu lubelskim. - Znakomita organizatorka - wspomina ją współpracownik z tamtych lat. - Każdy, kto myśli o pracy w polityce, powinien odbyć staż u Eli. Dużo by się nauczył - żartuje.

Kruk była też przewodniczącą Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji i to ona właściwie rządziła mediami w Polsce. Na jedne miała większy wpływ (publiczne), na inne mniejszy (prywatne), ale każdy musiał liczyć się z jej zdaniem.

Ostatnimi laty Kruk w polityce nie była widoczna. Zeszła do cienia, a dziennikarze interesowali się nią najwyżej przy okazji tzw. wpadki. Chodzi o tę z 2008 r., gdy posłanka miała być pijana w Sejmie. - Że co? Że na przykład to ja miałam urodziny dwa dni temu? Ja potrafię pracować dobrze, potrafię coś tam, coś tam. Proszę mnie zbadać alkomatem - mówiła, a sformułowanie „coś tam, coś tam” weszło już do języka potocznego.

Długo o Elżbiecie Kruk było cicho. Nie udzielała się publicznie. W Sejmie też już nie grała pierwszych skrzypiec. Ale myli się ten, kto sądzi, że straciła wpływy. Jeśliby ich nie miała, to w jaki sposób co wybory parlamentarne byłaby numerem jeden na lubelskiej liście do Sejmu? I to przy nieśmiałym sprzeciwie szefostwa okręgu partii.

- Przyjaciółka prezydenta Lecha Kaczyńskiego - tak o posłance mówił w ostatniej kampanii wyborczej na wiecu w Lublinie Jarosław Kaczyński. Znajomości z nieżyjącym prezydentem Kruk zawdzięcza m.in. swoją mocną pozycję. Dowód? W kampanii wyborczej kandydatem PiS do Senatu z Lublina był prof. Andrzej Stanisławek. Tymczasem Kruk oficjalnie poparła jego konkurenta Krzysztofa Cugowskiego. Z byłym liderem Budki Suflera posłanka zna się od lat.

Za ten „wybryk” Elżbiecie Kruk włos nie spadł z głowy. Chyba nikomu innemu w PiS, rządzonym twardą ręką prezesa, coś podobnego nie uszłoby na sucho.

Z każdym kolejnym tygodniem jej znaczenie w polityce krajowej - a przez to też regionalnej - rośnie. Posłanka jest przewodniczącą sejmowej komisji kultury i środków przekazu. Jest też jedną z osób, które przygotowują tzw. dużą ustawę medialną. Na jej mocy TVP, Polskie Radio i Polska Agencja Prasowa będą „respektować chrześcijański system wartości”, a nadzór nad nimi będzie miała Rada Mediów Narodowych. Co więcej, media publiczne mają „rozpowszechniać” stanowisko władzy. Z ich nazw zniknie przymiotnik „publiczne”, a zastąpi je „narodowe”.

To nie jest meblowanie mediów, ale tworzenie ich od nowa. Elżbieta Kruk właśnie wróciła do pierwszej ligi politycznej w Polsce.

Ewa Dumkiewicz-Sprawka

Od 1994 r. dyrektorka ratuszowego Wydziału Oświaty i wychowania. To ona rządzi lubelskimi szkołami i tym samym blisko 600 milionami złotych zapisanymi na nie w budżecie miasta. W ratuszu o Ewie Dumkiewicz-Sprawce inni urzędnicy mówią „caryca”. Nie ma w tym złośliwości, a raczej podziw dla jej pozycji. To kolejna urzędniczka, która ma posłuch u prezydenta Lublina. Krzysztof Żuk ma do niej pełne zaufanie.

Jest ono podparte tym, że pani dyrektor nie zalicza wpadek. Jest merytoryczna, obowiązkowa, spokojna, nie wchodzi w spory. Swoje poglądy polityczne zostawia za drzwiami ratusza. A to ważne, bo Ewa Dumkiewicz-Sprawka to żona posła PiS Lecha Sprawki i do końca poprzedniej kadencji samorządu radna wojewódzka PiS. Jesienią 2014 r. starała się o reelekcję, ale nie zdobyła mandatu. W pracy pani dyrektor stroni od komentarzy politycznych. W rozmowach z dziennikarzami jest tak samo. Ale jej współpracownicy mówią, że nie widzi oporów, żeby w prywatnych rozmowach krytykować decyzje Ministerstwa Edukacji Narodowej kierowanego przez PO, jak i przez PiS.

O pozycji Dumkiewicz-Sprawki niech świadczy to, że jest wymieniana w gronie potencjalnych kandydatów na lubelskiego kuratora oświaty.

Irena Szumlak

Nie lubi, gdy się o niej mówi „skarbniczka”. Jest przecież skarbnikiem miasta. - Ministrem finansów, bez którego nie wiem, jak dalibyśmy sobie radę - lubi o Irenie Szumlak mówić Krzysztof Żuk.

I ma rację, bo to ona stoi za każdym budżetem Lublina i za każdym poważniejszym wydatkiem. Co więcej, Szumlak robi to od ponad 20 lat, bo skarbnikiem jest właśnie tak długo. Słuchali jej kolejni prezydenci bez względu na poglądy i przynależność partyjną. Szumlak to kolejna urzędniczka, której bezwzględnie słucha prezydent. Jej sugestie przyjmuje bez mrugnięcia okiem. Co więcej, Szumlak dostaje chyba najtrudniejsze dla samorządu zadania - negocjuje pożyczki i kredyty. I udaje się pani skarbnik wynegocjować bardzo dobre warunki. - Wychodzę z założenia, że jestem od rozwiązywania problemów, a nie od ich stwarzania, dlatego wszelkie dysputy staram się toczyć spokojnie i na argumenty, i jak dotąd to zdawało egzamin - mówiła nam pani skarbnik kilka lat temu.

I jeszcze jedno. Jak na sesjach Rady Miasta opozycja dopytuje się o szczegóły finansowe, prezydent Żuk prosi o udzielenie odpowiedzi właśnie Szumlak. Pani skarbnik zajmuje to zaledwie kilka minut. Potem już nie ma żadnych pytań.

Kobiety w polityce

W Radzie Miasta w Lublinie na 31 osób jest 7 kobiet. Jedna z nich, Marta Wcisło (PO), jest wiceprzewodniczącą rady.

W sejmiku województwa na 33 radnych jest 7 kobiet. Zofia Woźnica (PO) jest wiceprzewodniczącą sejmiku.

Na 27 lubelskich posłów w Sejmie jest 7 kobiet.

W wyborach do Senatu z Lubelszczyzny startowała tylko jedna pani. Była to Maria Sendecka z Obywatelskiego Komitetu Wyborczego Wyborców Polskie Rodziny Razem. Mandatu nie zdobyła.

Żadna kobieta nie stoi na czele regionalnych struktur żadnej ze znaczących partii politycznych.

Kobiety na listach

W zeszłorocznych wyborach parlamentarnych do Sejmu w całym kraju startowało 3328 kobiet na 7858 wszystkich kandydatów.

W okręgu nr 6 tzw. lubelskim 126 kobiet walczyło o mandaty poselskie ze 157 mężczyznami.

Spośród partii, które weszły do Sejmu, najwięcej kobiet na lubelskiej liście wyborczej miał komitet PO - 14 pań na 30 kandydatów.

Najmniej kobiet było na liście PiS - 11 na 30 kandydatów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski