Uczelnia medyczna w Zamościu: konieczność czy fanaberia?

Czytaj dalej
Lila Pietrusiewicz, Aleksandra Dunajska

Uczelnia medyczna w Zamościu: konieczność czy fanaberia?

Lila Pietrusiewicz, Aleksandra Dunajska

Poseł Sachajko zabiega o utworzenie w Zamościu uczelni medycznej: - Potrzeba tylko decyzji politycznej. Pomysł nie wszystkim się podoba: - To jak z lotniskami - każdy chce mieć, pytanie, po co i za ile.

Uruchomienia uczelni medycznej w Zamościu chce Jarosław Sachajko, poseł Kukiz’15.

- Stworzenie takiej placówki to dla regionu olbrzymia szansa wiążąca się z przyciągnięciem kadry profesorskiej, a przede wszystkim studentów. Ci ludzie muszą gdzieś mieszkać, jeść, bawić się. Powstanie kilka tysięcy miejsc pracy, których Zamość bardzo potrzebuje - argumentuje polityk.

Poseł chciałby, żeby szkoła kształciła na kierunku lekarskim. Jeden z pomysłów lokalizacji to Pałac Zamoyskich.

Zaplecze dla uczelni stanowiłyby zamojskie szpitale i placówka w Radecznicy. Pomysł popiera m.in. prezydent Zamościa Andrzej Wnuk.

- Przy dobrej organizacji nie widzę problemu, by taka uczelnia powstała i wstępnie zaczęła kształcić około 600 studentów - dodaje też Marek Lipiec, dyr. Szpitala Wojewódzkiego im. Jana Pawła w Zamościu.

600 studentów, zdaniem dyr. Marka Lipca, jest w stanie kształcić na początek nowa zamojska uczelnia medyczna

Droga do utworzenia nowej uczelni nie jest jednak prosta. Trzeba spełnić długą listę wymagań - zarówno, jeśli chodzi o kadrę, jak i zaplecze dydaktyczne czy badawcze. Druga sprawa to pieniądze. Ale poseł Sachajko tłumaczy, że ani procedury, ani finanse nie są w tej chwili największym problemem.

- Najważniejsza jest decyzja polityczna Ministerstwa Zdrowia. Jeśli ona będzie, to wszystkiemu innemu jesteśmy w stanie sprostać. Mamy w Zamościu dużą część kadry, bazę laboratoriów i pracowni w szpitalach. Przy sprzyjającym podejściu resortu jesteśmy w stanie uruchomić akademię w ciągu dwóch lat - zaznacza polityk.

Ministerstwo Zdrowia nie odpowiedziało w czwartek na nasze pytania w tej sprawie.

Wszyscy chcą uczyć lekarzy

Zupełnie nowa uczelnia medyczna byłaby nowością na akademickiej mapie Polski. W ostatnich latach mnożą się jednak nowe kierunki lekarskie na uczelniach dotąd mających z medycyną niewiele wspólnego.

W 2015 r. kierunki lekarskie uruchomiły uniwersytety w Rzeszowie, Kielcach i Zielonej Górze. W przyszłym roku w ich ślady pójdzie m.in. Uniwersytet Opolski. Wśród uczelni niepublicznych lekarzy od ub. r. kształci Krakowska Akademia im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego, w tym roku nabór dla przyszłych medyków rozpocznie warszawska Uczelnia Łazarskiego.

W dobie niżu demograficznego tak popularny kierunek to dla szkół jeden ze sposobów walki o studentów i pieniądze.

Zjawisko nie budzi aprobaty władz uczelni tradycyjnie medycznych. - Konferencja Rektorów Akademickich Uczelni Medycznych jest przeciwko - mówi prof. Dariusz Matosiuk, prorektor ds. nauki Uniwersytetu Medycznego w Lublinie. - Tworzenie nowych uczelni i kierunków oznacza inwestowanie publicznych pieniędzy w inicjatywy o niepewnej przyszłości. Te szkoły nie mają doświadczenia w kształceniu lekarzy, trudno mówić o ich bazie. Pamiętajmy też, że medycyna to nie tylko dydaktyka, ale też badania, bez nich nie ma rozwoju. Na nowych uczelniach czy kierunkach trudno się spodziewać ich prowadzenia na wysokim poziomie.

Uczelnie medyczne od lat apelują do resortu zdrowia o zwiększenie limitów kształcenia, dzięki czemu mogłyby przyjmować więcej studentów.

- Wybrano jednak wariant zakładający kreowanie nowych kierunków i wydziałów lekarskich - wyjaśnia Włodzimierz Matysiak, rzecznik prasowy UM. Jego zdaniem, to „znak czasu i błąd”.

- To jak z lotniskami - każdy chce mieć, pytanie, po co i ile to będzie kosztowało. I czy te koszty równoważą potencjalne korzyści - dodaje były dyrektor jednego z lubelskich szpitali (chce zachować anonimowość).

Uczelnie uruchamiające kierunki medyczne mają jednak swoje argumenty.

- Trudno odmawiać uczelniom prawa do rozwoju - podkreśla Ewa Sapeńko z Uniwersytetu Zielonogórskiego. O jeden indeks na medycynie ubiegało się tam w tym roku ok. 30 kandydatów.

- To też kwestia zapewnienia lekarzy dla regionu. W woj. lubuskim to poważny problem od lat. Najbliższe uczelnie kształcące medyków mieliśmy w Poznaniu i Wrocławiu. Jeśli młodzi ludzie wyjeżdżali tam na studia, to najczęściej nie wracali. Teraz jest szansa, że po dyplomie zostaną na miejscu i będą pracować w szpitalach i przychodniach w regionie - dodaje Sapeńko.

Lila Pietrusiewicz, Aleksandra Dunajska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.