Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

„Wszystko jest w naszym mózgu”. Prof. Tomasz Trojanowski obchodzi 50-lecie pracy zawodowej

Gabriela Bogaczyk
Gabriela Bogaczyk
- Uważam, że szalenie ważna w życiu lekarza jest rodzina. Ważne jest wsparcie i zrozumienie z ich strony, bo będąc neurochirurgiem trzeba czasem wstać od stołu wigilijnego i iść do kliniki. Poza tym, często nie wiemy o której wrócimy do domu, bo operacje trwają nieprzewidywalnie długo. A nie ma nic gorszego niż chirurg, który się spieszy - mówi prof. Tomasz Trojanowski, konsultant krajowy w dziedzinie neurochirurgii, ponad 20 lat kierował Kliniką Neurochirurgii i Neurochirurgii Dziecięcej UM w Lublinie.

Czy mózg skrywa przed panem jeszcze jakieś tajemnice?
Oczywiście, że tak. I będzie jeszcze je bardzo długo skrywał przed nauką. To szalenie złożony narząd, który odpowiada za wiele funkcji. Decyduje nie tylko o biologicznych czynnościach naszego organizmu, ale też o tym, że jesteśmy ludźmi, o naszej osobowości, uczuciach, emocjach, co nas cieszy, martwi, o systemie wartości i relacjach społecznych. Krótko mówiąc, wszystko jest w naszym mózgu.

Od dziecka lubił pan majsterkować. Dlaczego więc medycyna, a nie politechnika?
W ogóle miałem zostać elektronikiem i pójść na politechnikę. Wyższa Szkoła Inżynierska w Lublinie nie miała wtedy jeszcze wydziału elektroniki, a mnie interesowała elektronika, łączność, cybernetyka. Musiałbym wyjechać do Warszawy na wydział łączności. Ze względu na to, że mój ojciec zmarł gdy miałem 10 lat, to wychowywała nas z bratem tylko mama. Jej ambicją było to, żebyśmy nie odczuwali tego, że rośniemy w niepełnej rodzinie. Chodziła z nami po górach i pływaliśmy razem żaglówką. Była wykładowcą na Akademii Medycznej, dodatkowo pracowała w aptece, aby wszystko nam zapewnić. Dlatego uważałem, że jeśli pojadę do Warszawy, to obciążę rodzinę finansowo. Miałem poczucie, że powinienem dbać o nas, bo jestem najstarszym mężczyzną w rodzinie. Oczywiście mówiłem to z przymrużeniem oka, bo mój brat jest tylko o 3 lata młodszy ode mnie. Dlatego postanowiłem zostać w Lublinie i wybrać medycynę. Medycynę, ponieważ jednym z uroków zawodu lekarza jest to, że prawie codziennie może dać poczucie satysfakcji, bo komuś pomogliśmy. W innych branżach, moment satysfakcji przychodzi później. Na przykład inżynier, który buduje most, będzie się czuł spełniony dopiero jak konstrukcja przejdzie pierwsze próby obciążeniowe. Oczywiście lekarze mają również swoje codzienne troski i niepokoje, bo nie zawsze mogą osiągnąć to, do czego dążą.

Czy w ciągu tych 50 lat w zawodzie lekarza miał pan chwile zwątpienia?
Zdarzały się również takie momenty i niepowodzenia, ale na szczęście nie było ich zbyt wiele. Zawsze w zespole analizujemy takie przypadki pacjentów, aby zrozumieć czy nasze postępowanie było najlepsze z możliwych. Aczkolwiek nigdy nie miałem dylematów typu, czy rzucić tę pracę. Natomiast chciałbym wspomnieć o sytuacji z początków mojej pracy. Ukończyłem studia medyczne z wyróżnieniem, które dawało prawo wyboru miejsca pracy i otrzymania etatu. Bardzo chciałem być neurochirurgiem, ale pomimo spełnienia kryteriów, etatu nie dostałem. Dlatego najpierw przez rok pracowałem w klinice jako wolontariusz, a potem głównie w poradni neurochirurgicznej. Tym samym, przez dwa lata miałem utrudniony dostęp do mojego upragnionego zawodu. Etat otrzymałem dopiero gdy jeden z asystentów odszedł z kliniki. Stało się to dzięki wytrwałości, mojemu uporowi i życzliwości otoczenia. Niektórzy mogliby pewnie w tym czasie zrezygnować i wybrać inną dostępną specjalność. Dlatego uważam, że nie można łatwo rezygnować i należy dążyć do spełniania marzeń.

Jak wytrzymać 50 lat w tak wymagającym zawodzie?
Praca, która fascynuje nie jest męcząca. I tak było w moim przypadku. Trzeba mieć ogromne zainteresowanie i pasję, bo często w pracy spędzamy więcej czasu niż w domu. Ważne jest na początku, żeby spotkać ludzi, którzy nas pokierują, nauczą i będą współdziałać. W naszej klinice neurochirurgii panowała unikalna atmosfera. Wszyscy mogli liczyć na wsparcie, zaufanie, lojalność. Poza zespołem lekarskim, mieliśmy fantastyczny zespół pielęgniarski. Ten wspólny wysiłek, fachowość i zaangażowanie przekładały się na dobre wyniki leczenia, przez co nasza klinika była od samego początku rozpoznawalna jako najlepsza w kraju. Nie odbiegaliśmy od europejskiej czy światowej neurochirurgii, bo lekarze wyjeżdżali na roczne staże za granicę. Stąd utarło się również powiedzenie: „U nas w Liverpoolu tak to się robiło”. Ja już nie załapałem się na tamte „Liverpoolskie” czasy, ale byłem w Niemczech, Anglii, Szwecji. Dzięki tym naszym wyjazdom, co było dość powszechne w ośrodkach neurochirurgicznch, wszystkie metody leczenia neurochirurgicznego są dostępne teraz w Polsce, chorzy nie mają powodu, żeby jeździć po leczenie za granicę.

Co jeszcze przydaje się w tym zawodzie?
Uważam, że szalenie ważna w życiu lekarza jest rodzina. Mam szczęśliwą rodzinę, która jest podstawą do pokonywania trudności w życiu zawodowym. Ważne jest wsparcie i zrozumienie z ich strony, bo będąc neurochirurgiem trzeba czasem wstać od stołu wigilijnego i iść do kliniki. Poza tym, często nie wiemy o której wrócimy do domu, bo operacje trwają nieprzewidywalnie długo. A nie ma nic gorszego niż chirurg, który się spieszy. Dlatego nie chciałem pełnić funkcji rektora, jak też nigdy nie miałem praktyki prywatnej, ponieważ uważałem, że moje zobowiązania w szpitalu mogą spowodować, że czasami nie byłbym w stanie spełnić wszystkich związanych z tym oczekiwań.

Jak już jesteśmy przy wątkach rodzinnych, to opowiedzmy o małżeństwach lekarskich, bo pana żona jest również wybitną lekarką w dziedzinie radiologii zabiegowej.
Mam wspaniałą żonę, cenimy sobie życie razem ze sobą, lubimy wspólnie podróżować, zajmować się wnuczkami i śledzić życie naszych synów. Można w to nie wierzyć, ale my naprawdę nigdy się nie pokłóciliśmy. Nigdy w życiu nie podniosłem na nią głosu, ani ona na mnie. Mamy wspólny system wartości. To, co uważamy za ważne - staramy się osiągnąć, a mniej ważne rzeczy zlekceważyć. Obydwoje jesteśmy lekarzami, ale nigdy nie konkurowaliśmy między sobą. Te dobre relacje spowodowały również pozytywny efekt zawodowy. Gdy okazało się, że radiolodzy potrafią wyleczyć tętniaki wewnątrzczaszkowe metodą mniej inwazyjną - bez otwierania czaszki, to część neurochirurgów potraktowała to jako „odebranie atrakcyjnego obszaru działalności” i dla zasady nie stosowała tej metody. Lubelski ośrodek, dzięki współpracy neurochirurgów z radiologami, jest teraz pionierem w leczeniu tętniaków metodą przeznaczyniowej embolizacji.

Jak wyglądają święta na oddziale?
Wigilia jest zawsze najbardziej pracowitym dniem w ciągu roku, mimo że nie planowane są wtedy żadne operacje. Wręcz legendarna jest tradycja, że podczas takich „spokojnych” dni jest najwięcej nagłych przypadków po urazach, krwiakach, udarach. Pracy jest w bród, ale przez to mniej dokuczliwa jest rozłąka z bliskimi w święta. Poza tym, mieliśmy taki obyczaj w klinice, że któryś z kolegów przychodził do pracy na te półtorej godziny, aby dyżurujący lekarz mógł choć na chwilę pojechać do domu i podzielić się opłatkiem.

Czy widział pan cuda na oddziale?
Nie wierzę w cuda, bo takie zdarzenia przeczą przewidywaniom opartym o wiedzę medyczną. Powszechnie cudem nazywamy takie zdarzenie, którego nie potrafimy wyjaśnić na bazie współczesnej wiedzy medycznej. I takie rzeczy faktycznie widziałem, gdy stan pacjenta praktycznie skazanego przez chorobę na śmierć, nagle zaczął się poprawiać. Niektórzy mogą nazywać to cudem w wyniku interwencji boskiej czy jakiejś innej siły. Jeśli pacjent oczekuje odwoływania się do sił nadprzyrodzonych, to nie mam z tym problemu. Pamiętam księdza z nowotworem mózgu, w którym średni czas przeżycia wynosi około roku. Po operacji zdążył przez dwa lata dokończyć remont swojego parafialnego kościoła. Minęły kolejne lata, a ksiądz nadal czuje się dobrze i jest już na emeryturze.

Drążąc tematykę świętą, to jak jest z tym syndromem Boga wśród chirurgów?
Niedopuszczalne, aby lekarze uważali się za bogów ze względu na poczucie sprawczości. Jednak jeszcze w czasie stażu w Oxfordzie obserwowałem, jak pacjenci traktują lekarzy jako tych lepiej wiedzących, co jest dla nich, pacjentów dobre. Lekarz powinien uszanować zdanie chorego i poznać jego system wartości, bo dla wielu osób mogą być one inne. Dla przykładu: w Anglii pewien lekarz przy okazji operacji w obrębie głowy, wyciął pacjentowi brodawkę. Ten pacjent go później oskarżył uzyskując skutecznie odszkodowanie, ponieważ dla niego ta brodawka była talizmanem rodzinnym i uważał że przynosiła mu szczęście, a lekarz usunął ją, nie pytając wcześniej o zgodę. Mnie osobiście w pamięci utkwiła sytuacja, gdy w Szwecji operowałem znanego kompozytora, który miał guz położony w takim miejscu, gdzie istniało ryzyko, że po operacji mogą wystąpić zaburzenia precyzyjnych ruchów. Ale z drugiej strony była szansa na całkowite wyleczenie. Powiedział mi, że dla niego gra na pianinie jest najważniejsza i gdyby nie mógł już grać, to życie nie miałoby już dla niego znaczenia. To było poważne wyzwanie dla mnie, a pierwsza rzeczą jaką zażądał po wyjściu z narkozy, to keybord, żeby sprawdzić, czy może grać.

Przez te 50 lat dokonał się olbrzymi postęp w medycynie. Jak było z neurochirurgią?
Neurochirurgia rozwijała się w zależności od postępu technicznego. Powstała dopiero na przełomie XIX i XX wieku, ponieważ wcześniej nie można było postawić wystarczająco precyzyjnej diagnozy choroby wewnątrzczaszkowej. Struktura czaszki jest sztywna i trudno do niej tak po prostu zajrzeć i zbadać. Pierwsza operacja usunięcia pierwotnego guza mózgu odbyła się w 1884 roku w Londynie, gdzie neurolog na podstawie badania neurologicznego wskazał chirurgowi ogólnemu, że chory ma guz w płacie czołowym. Chirurg otworzył czaszkę, usunął glejaka, napady padaczkowe ustąpiły. Niestety pacjent zmarł po sześciu tygodniach wskutek zakażenia, bo w tamtym czasie nie było jeszcze tak skutecznej aseptyki. Środowiska naukowe orzekły, że była to bezsensowna operacja, niedopuszczalny eksperyment, w związku z czym powinno się zakazać takich zabiegów. Na szczęście dziennikarze z The Times napisali dwa artykuły o tym, że operacja była przełomem w medycynie i świadczy o ogromnym postępie. To uratowało pionierów przed ostracyzmem i wstrzymaniem kolejnych operacji mózgu na wiele lat co opóźniło by rozwój neurochirurgii. Jak już jesteśmy przy historii, to wie pani po czym kiedyś można było poznać neurochirurga w środkach transportu publicznego?

Po czym?
Ponieważ śmierdział lizolem, którym spryskiwano obficie sale operacyjne, aby były jałowe. W latach 70-tych mieliśmy w naszej klinice pana Kazia, który był laborantem. Zakładał na plecy urządzenie do spryskiwania roślin i dezynfekował sale operacyjne lizolem, śpiewając Godzinki. Dlatego ubrania neurochirurgów były przesiąknięte lizolem, ale dzięki temu unikaliśmy groźnych pooperacyjnych powikłań zakaźnych.

Ile operacji przeprowadził pan do tej pory?
Około sto operacji rocznie przez 50 lat daje w sumie około pięciu tysięcy. Jako kierownik kliniki pilnowałem, aby wszyscy asystenci mieli podobny dostęp do stołu operacyjnego, bo dla chirurga nie ma nic gorszego niż brak satysfakcji zawodowej. To może być powód do bardzo głębokiej frustracji. Jak zaczynałem pracę w klinice, to rocznie było wykonywanych ok. 300 operacji, a teraz jest to ok. 2 tysięcy.

Czy jest jakaś granica, kiedy chirurg powinien zrezygnować z operowania?
Rozumiem, że pani pytanie związane jest z 50 latami mojej pracy. Granice trudno jednoznacznie określić wiekiem, bo decydują raczej czynniki biologiczne. Jeśli w mojej specjalności człowiek zaczyna mieć problemy np. z drżeniem rąk, słabszą wytrzymałością fizyczną lub pogorszeniem wzroku, to powinien przestać operować. Ja na razie czuję się sprawny, moje wyniki nie odbiegają od tych osiąganych dotychczas. Chociaż na pewno operuję mniej niż kiedyś. Dla większości lekarzy odejście z zawodu, to może być trudny moment, ale nie dla mnie. W wielu krajach po zakończeniu zatrudnienia, medycy normalnie odchodzą z pracy zawodowej. Gdy Joe Pennybacker, wybitny neurochirurg z Oxfordu opuszczał klinikę, przyszedł rano do pracy, zrobił odprawę, zajrzał do chorych, przeprowadził operację i dopiero na popołudniowym spotkaniu powiedział, że to jego ostatni dzień i dziękuje wszystkim za lata współpracy. I potem nigdy nie pojawił się już w klinice. Wiadomo, że lekarze poza zawodowymi zainteresowaniami, mają jeszcze inne pasje. Znam neurochirurgów z innych krajów, którzy mają na przykład zamiłowanie do czarno-białej fotografii i wydają albumy fotograficzne. Przechodzą na emeryturę wcześniej by na przykład odbyć „fotograficzną” podróż koleją transsyberyjską. Jeszcze inni interesują się techniką wojenną w średniowieczu i wyjeżdżają na obozy archeologiczne. Jeszcze inny profesor kupił gaj oliwny we Włoszech i zajął się produkcją oliwy. Ja mam liczne zainteresowania, które zamierzam rozwijać po skończeniu pracy zawodowej, szczęśliwą rodzinę i wnuczki, z którymi bardzo chętnie spędzam czas. W związku z czym nie spodziewam się, żeby odejście z pracy było dla mnie ciężkim przeżyciem.

Nie mogę nie spytać jeszcze o pandemię koronawirusa, która nas wszystkich zaskoczyła.
To prawda, za mojego życia nie było podobnej sytuacji, aby jakaś choroba objęła tak szerokie rzesze społeczeństwa. Staliśmy się bezsilni wobec tego zjawiska mimo naszej ufności we współczesną medycynę. Pandemia wymusiła również zmianę naszego stylu życia i pogłębiła zjawisko ograniczania osobistych relacji między ludźmi na rzecz mediów elektronicznych, co będzie miało wpływ na osłabienie więzi. Niepokoi mnie to, bo człowiek, a szczególnie dzieci uczą się odczytywać emocje drugiej strony z obrazu twarzy. Wtedy widzimy czy ktoś cierpi lub jest smutny, coś go porusza. Opowiadanie o emocjach to tylko słowa. Nie wytwarzają one w naszym umyśle odpowiednich emocji, choćby takich jak współczucie i empatia. A emocje są ważne w życiu społecznym człowieka. Poza tym pandemia powinna pokazać, że tylko nasz wspólny wysiłek i odpowiedzialność za innych może przynieść pozytywny skutek. Nasilający się na świecie egoizm i chęć posiadania musi ulegać ograniczeniu w przekonaniu, że nasze zachowanie, na przykład unikanie szczepień czy zachowań zmniejszających ryzyko transmisji wirusa, może obrócić się przeciwko nam. Powinniśmy przestrzegać zasad i słuchać zaleceń dla wspólnego dobra. W Polsce mamy z tym problem zapewne ze względów historycznych. W innych krajach od lat istnieje wysoki stopień zaufania do przepisów. Dla przykładu, w Anglii gdy zaczęło brakować wody w kranach, to wystarczyło, że rząd zaapelował o oszczędności i rodziny kąpały się w jednej porcji wody w wannie. I ludzie tego przestrzegali, bo wiedzieli, że wszystkim może zabraknąć wody do picia.

Prof. Tomasz Trojanowski - urodził się w 1947 roku w Lublinie. W 1970 ukończył studia na Wydziale Lekarskim Akademii Medycznej w Lublinie. W latach 1995-2018 kierował Kliniką Neurochirurgii i Neurochirurgii Dziecięcej UM w Lublinie. Od 2008 roku jest konsultantem krajowym w dziedzinie neurochirurgii. Członek rzeczywisty Polskiej Akademii Nauk i członek korespondent Polskiej Akademii Umiejętności, prezes Oddziału PAN w Lublinie, przewodniczący Sekcji Nauk Medycznych Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów Naukowych. Członek kilku akademii neurochirurgicznych, w tym Światowej Akademii Neurochirurgicznej. Honorowy przewodniczący Polskiego Towarzystwa Neurochirurgów. Odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski