Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Benon Bujnowski o interesujących mogiłach i ciekawych osobach (ZDJĘCIA)

Marcin Jaszak
Jan Mincel zaistniał na kartach historii Lublina, bo był kupcem. Tadeusz Mokrski uratował załogę ORP "Orzeł". Władysław Frydrychs był wielkim entuzjastą esperanta i chciał stworzyć słownik tego języka. O interesujących mogiłach i ciekawych osobach, które spoczywają na cmentarzu przy ulicy Lipowej, opowiada Benon Bujnowski z MDK nr 2 w Lublinie. Wysłuchał Marcin Jaszak

I znów spacerujemy po cmentarzu przy ulicy Lipowej, chłoniemy klimat tych dni, wrzucamy pieniądze do puszek na renowację nagrobków, często nawet nie wiedząc i nie zastanawiając się nad tym, jakie osoby pod nimi spoczywają.
Albo błądzimy, chcąc odnaleźć interesujący nas grób. Dlatego zwróciłbym uwagę na tablicę, o której wie niewiele osób lub zwyczajnie jej nie dostrzega. Zaraz przy wejściu na cmentarz rzymskokatolicki, po prawej stronie jest tablica z planem cmentarza. Pod spodem są wymienione groby, gdzie spoczywają ciekawe osoby z punktu widzenia historii naszego miasta.

Czyli zasłużeni dla Lublina?
Raczej ci, którzy w jakiś sposób zaistnieli w naszej historii. Bo trudno powiedzieć, że zasłużył się kupiec Mincel.

Kupiec Mincel?
Zaistniał w ten sposób, że Bolesław Prus napisał o nim w "Lalce". Był właścicielem kamienicy i sklepu przy Krakowskim Przedmieściu, gdzie mieścił się "handel korzenny z rozmaitymi przy tym galanteriami". W zachowanych dokumentach Jan Mincel figuruje w wykazie kupców miasta z połowy XIX wieku.

Ale już o Tadeuszu Mokrskim możemy powiedzieć zasłużony?
Pochodził z Lublina, a zasłużył się dla Polski. Na grobowcu rodziny Mokrskich znajduje się symboliczna tablica poświęcona porucznikowi marynarki Tadeuszowi Mokrskiemu, który był oficerem nawigacyjnym na okręcie podwodnym ORP "Orzeł". Okręt we wrześniu 1939 roku został internowany w estońskim Tallinie. Mokrski wsławił się tym, że sporządził mapę morską, zaznaczając na niej latarnie i pławy nawigacyjne. Dzięki temu załoga okrętu wydostała się z Tallina i bezpiecznie przedarła się do Wielkiej Brytanii, gdzie dołączyła do działań aliantów. W opinii historyków rejs tego okrętu uznawany jest za największe osiągnięcie w działaniach i taktyce okrętów pod-wodnych. Droga, jaką pokonał ORP "Orzeł", trwała ponad miesiąc. Mokrski żartował później w liście do przyjaciela: "...Prowadziłem okręt samodzielnie... Dumny byłem jak paw. Musiałem otwierać usta, żeby mnie nie rozdęło. Jak mało kiedy w życiu byłem taki szczęśliwy".

Ciekawe, czy podobnie pojmował szczęście Feliks Laśkiewicz? Ta postać też została wymieniona na liście.
Szczęście na pewno dawały mu kolejne, budowane fabryki i prowadzone interesy.

Czyli teraz coś z zupełnie innej dziedziny?
Laśkiewicz to początki przemysłu lubelskiego i nie chodzi tylko o przemysł lotniczy, z którym kojarzymy tę postać. Laśkiewicz przybył do Lublina w 1898 roku. Zaraz potem zawiązał spółkę z Emilem Plage, dzięki temu powstały "Zakłady Mechaniczne E. Plage i T. Laśkiewicz". Początkowo produkowano tam kotły do gorzelni, później całe linie produkcyjne dla cukrowni, krochmalni, browarów oraz kuchni polowych. Większość produkcji sprzedawali na tereny Imperium Rosyjskiego. Po pierwszej wojnie wspólnicy złapali intratny kontrakt na produkcję 300 dwupłatowców ansaldo A-300 i an-saldo A-1 "Ballila" na licencji włoskiej. To był początek przemysłu lotniczego w Polsce. Jednak ten początek okazał się wielkim niewypałem.

Niewypałem?
Tak, bo konstrukcja nie była przystosowana do polskiego klimatu i maszyny się rozbijały. Nazywano je latającymi trumnami. Ale trzeba też wspomnieć, że Laśkiewicz, bardzo czynnie uczestniczył w życiu Lublina i między innymi był członkiem zarządu Lubelskiego Towarzystwa Dobroczynności.

A tu widzę ciekawy opis. Farmaceuta, żołnierz AK, autor piosenek partyzanckich, między innymi "Dziś do ciebie przyjść nie mogę".
Stanisław Magierski. To z kolei początki fotografii w Lublinie, jego fotografie były prezentowane na wystawach krajowych, a także zagranicznych w Birmingham, Budapeszcie i Atenach. Współzałożyciel pierwszego związku fotografików w naszym mieście i farmaceuta. Pisał wiersze i okolicznościowe piosenki, malował. Po wojnie przez wiele lat był członkiem Krajowej Komisji Perfumeryjnej przy Ministerstwie Handlu.

Człowiek orkiestra?
Mało tego, był też dziennikarzem. Pisał recenzje z koncertów w Filharmonii Lubelskiej. Drukował na łamach prasy miejscowej i w czasopiśmie "Muzyka". Od pierwszych dni drugiej wojny światowej należał też do ruchu oporu. W jego mieszkaniu mieściły się punkty kontaktowe i konspiracyjne skrzynki Związku Walki Zbrojnej - Armii Krajowej. Jako farmaceuta organizował zaopatrzenie sanitarne dla oddziałów partyzanckich. Magazynował broń, kolportował prasę podziemną, gromadził środki opatrunkowe. W tym czasie jego żona Danuta pełniła funkcję zastępczyni Wojskowej Służby Kobiet przy Komendzie Okręgu Armii Krajowej, była też ostatnią komendantką konspiracyjnej Chorągwi Harcerstwa Żeńskiego w Lublinie.

Kiedy już o tym mówimy, to na tej tablicy widzę kolejnego żołnierza AK.
Konrad Bartoszewski, pseudonim Wir, bardzo ciekawa postać. Jako dowódca był uwielbiany przez żołnierzy. Rozmawiałem z jednym z jego żołnierzy. Powtarzał, że Bartoszewski nigdy bez potrzeby nie narażał ich i szanował ich życie. Urodził się w 1914 roku w Baranówce na Wołyniu, ale zaistniał w świadomości mieszkańców Biłgoraja. Gdyby pan pojechał w tamte okolice i zapytał o Wira, to każdy opowie panu o nim. Ludzie nadal żyją tam jego historią.

Co takiego zapamiętali?
W obwodzie biłgorajskim ZWZ-AK pełnił funkcję komendanta placówki w Józefowie Biłgorajskim. Kiedy pod koniec 1942 r. Niemcy podjęli akcje wysiedlania ludności polskiej na terenie sąsiednich powiatów Zamojszczyzny, Bartoszewski, na rozkaz inspektora zamojskiego AK, przeprowadził w grudniu tego roku i w styczniu 1943 pierwsze działania dywersyjne. W nocy 25 lutego 1943 r. miejscowi żandarmi aresztowali Bartoszewskiego i jego zastępcę. Byli przekonani, że sparaliżuje to ich podkomendnych. Zaraz potem więźniowie zostali odbici. Aktem zemsty było rozstrzelanie rodziców i siostry Bartoszewskiego na rynku w Biłgoraju. Jego nagrobek ufundowany został przez podkomendnych, a wykonał go nieżyjący już Adam Grochowicz, były żołnierz AK z oddziału Wira.

Kogo jeszcze warto wspomnieć?
Na pewno nie da się przejść obojętnie obok mogiły powstańców styczniowych. To jeden z najczęściej odwiedzanych grobowców. Mogiła jest zbiorowa, ale wszyscy pochowani są znani. To osoby schwytane przez armię carską. Zostali oni rozstrzelani na terenie dzisiejszego miasteczka akademickiego, tam gdzie teraz stoi hotel asystenta. W tamtym okresie był tam poligon armii carskiej. Rozstrzelanych żołnierzy zasypano w pierwszym lepszym okopie. Dopiero później zwłoki ekshumowano i uroczyście przeniesiono na cmentarz. Ale jeśli mówimy o powstańcach, to warto wspomnieć o inskrypcjach nagrobnych i języku esperanto.

Co ma jedno do drugiego?
Natknąłem się na ciekawy nagrobek podczas poszukiwań mogił powstańców. Jest tam inskrypcja w języku esperanto.

Któż mógł mieć taki pomysł?
Jeden z pierwszych esperantystów w Lublinie, Władysław Hieronim Frydrychs. Jak się później dowiedziałem, jego rodzina była pochodzenia niemieckiego. Pradziad Władysława był nadwornym lekarzem królewskim w Dreźnie. Razem z jednym z Sasów przyjechał do Warszawy i pozostał w Polsce. Rodzina Frydrychs spolszczyła się całkowicie poprzez małżeństwa z Polkami. Władysław kazał się nazywać potocznie Frydro, aby w brzmieniu bardziej spolszczyć swoje nazwisko. Walczył w powstaniu styczniowym. Po upadku powstania razem z innymi powstańcami uciekł do Galicji. Tam jednak został osadzony w więzieniu. Po 17 miesiącach wrócił do Lublina. Esperantem zainteresował się na kil-ka lat przed śmiercią. Prowadził korespondencję z twórcą tego języka Ludwikiem Zamenhofem. Frydrychs stał się wielkim entuzjastą esperanta. Pracował nad słownikiem esperanckim. Niestety, śmierć nie pozwoliła mu dokończyć tej pracy.

Jak brzmi inskrypcja na jego grobie? Oczywiście w tłumaczeniu na polski.
"Naród dojrzały to pszczoły, z których wszystkie żyją, pracują i nawet giną dla wszystkich".

Jeszcze ostatnia, wybrana mogiła. Antonina Grygowa zwana "Mateczką".
Jej życiorys niewątpliwie powinny znać osoby, które mieszkają w blokach socjalnych przy ulicy nazwanej jej imieniem. Mówię to raczej z przekory. Bo ci ludzie mieszkają tam jak w getcie, a ideały Antoniny Grygowej były zgoła inne. Była właścicielką piekarni w Lublinie. W 1939 roku ukrywała w swoim domu żołnierzy z rozbitych oddziałów broniących Lublina. Później prowadziła całą akcję dożywiania i pomocy więźniom obozu na Majdanku. Część produkcji z jej piekarni trafiała właśnie tam. Czytałem, że do bochnów chleba wkładała karteczki, w których starała się podnosić na duchu zupełnie nieznane jej osoby. To jedynie kilka osób, które warto wspomnieć. Często ich groby znajdują się obok grobów naszych bliskich. Zachęcam do zapoznania się ze wspomnianą tablicą, aby przy okazji prześledzenia, a może poznania choć części historii Lublina.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski