MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Leszek Mądzik: Mrok nie jest do sypania głowy popiołem. Daje też siłę i optymizm

Sylwia Hejno
Piotr Jaruga
Obraz malarski jest pokazany w ostatecznej fazie, na scenie zaś malujemy z widzem ten obraz kadr po kadrze - mówi Leszek Mądzik, twórca i reżyser Sceny Plastycznej KUL

Widział pan poświęconą panu wystawę? Podobno jest ona niespodzianką?

To prawda, w dodatku niespodzianką bardzo skrzętnie przede mną pilnowaną, także o niej nie porozmawiamy, jedynie mogę przypuszczać, co tam jest (rozmowa odbyła się w środę wieczorem, wernisaż towarzyszący uroczystości na KUL był zaplanowany na wieczór czwartkowy - red).

Zobacz też: Przestrzenie Leszka Mądzika. Wystawa na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim (ZDJĘCIA)

„Profesor Leszek Mądzik - przestrzeń artysty” to jej tytuł. Jakie przestrzenie są dla pana ważne?

Z pewnością spotkania z ludźmi, a w czasie teatralnych wędrówek poznałem naprawdę wyjątkowych: w Berkley - Czesława Miłosza, Arvo Pärta, który się zgodził być komitecie honorowym jubileuszu teatru, w Kielcach - Ennio Moricone, a także tych, z którymi współpracowałem Tomasza Stańko, Urszulę Dudziak, Zygmunta Koniecznego czy Annę Marię Jopek i wiele, wiele innych wspaniałych osób.

A gdy myśli pan o przestrzeni w teatrze, to co pan widzi przed oczami?
Kosmos, głębię, nieskończoność. To, co wytrąca z naszego postrzegania konkretne miejsce, a tworzy pewne uniwersum zawsze mnie fascynowało, te elementy są bardzo ważne w dramaturgii wszystkich moich spektakli. Dlatego nie odnajdziemy w nich rekwizytów czy kostiumów, które mówiłyby o danej epoce czy czasie, staram się jak najbardziej zuniwersalizować ten teatralny świat. Drugim bardzo ważnym elementem jest dla mnie światło, choć wiele lat temu zawierzyłem czerni i mrokowi.

Czuje się w niej pan bezpiecznie?

Ufam jej, noc nie jest dla mnie czasem złoczyńców, może dać komfort intymności dla spotkania, otwartość, na którą nie byłoby nas stać w jaskrawym świetle dnia. Tak jak Jan od Krzyża chciał tę czerń opuścić, ja się w niej coraz bardziej zanurzam, jest dla mnie jak rewers blejtramu. Caravaggio kochał światło i mrok, fantastycznie je zderzał, to, jak światło biegło po ciele czy obiekcie było niezwykłe. Dla mnie ten proces jest podobny, tyle że w teatrze jest dodatkowo rozłożony w czasie. Obraz malarski jest pokazany w ostatecznej fazie, na scenie zaś malujemy z widzem ten obraz kadr po kadrze. Gdy czuję, że możemy tę sytuację prześwietlić i tym samym coś jej odebrać, mówię „stop”, widz dalej czyta ją sam. Nie chciałbym odbierać mu tęsknoty za zajrzeniem tam, gdzie się zajrzeć nie da.

Mówi pan o pewnej bezczasowości, ale to czas jest głównym bohaterem pana spektakli, także zdjęć.

Faktycznie nie mogę się od niego wyzwolić, szczególnie od tej patyny, która jest jego widocznym piętnem. Ona jest czymś cudownym, dzięki niej myślę sobie, że udaje mi się dotknąć sacrum, szukać sensowności w przemijaniu, w tym, że pewnego dnia wszyscy znikniemy. Był okres w sztuce, że wszystko się patynowało, aby wszystko miało jakąś naleciałość, było bardziej charakterystyczne, tajemnicze.

Obecnie żyjemy w wiecznej teraźniejszości.

To dosyć okropne. Ukrywamy przed wzrokiem cmentarze, chowamy także ludzi starszych, cierpiących, bo starość jest wręcz niehigieniczna, ona wprawia nas w niezręczność. Byłem bardzo poruszony, gdy widziałem jak w pewnej japońskiej miejscowości - mogłaby być odpowiednikiem naszego Kazimierza - ludzie troszczą się o drzewa. Otulają je, gdy chorują, podpierają, gdy nie mogą same stać…

Podobnym testem czasu jest dla pana ciało?

Najpierw nas wabi, kusi, uwodzi, potem niepostrzeżenie więdnie, marszczy się, aż w końcu nas ostatecznie zdradza. To dla mnie coś fenomenalnego, nie lubię dzielenia cielesności człowieka na okres godny i wstydliwy. Uroda ciała zawiera się w jego erogenności, witalności i właśnie tej patynie czasu, która stopniowo je pokrywa. Na tę rdzę możemy się oburzać i przeciw niej buntować, ale co nam to da? Przemijania nie zabijemy w człowieku jest jego immanentną częścią, podobnie jak erotyzm. I nie mam na myśli pornograficznego wymiaru, ale właśnie ten święty.

Święty jak kobiecość?

Ona jest tak potężna, że sprawia kłopot. Nie mógł jej udźwignąć Schulz, miał wobec niej straszny kompleks, patrzył na nią z parteru i jednocześnie tak szaleńczo pragnął. Snuł się u stóp tej potężnej Kobiety jak karaluch i wręcz pozwalał się biczować, marząc, by myć jej stopy. Prezentowałem te wątki w „Pokojach pamięci”.

Jest coś takiego, co w panu budzi lęk?

Mam teraz dużo zajęć, prowadzę też różne warsztaty, często przez to bywam na uczelniach. I, proszę sobie wyobrazić, zawsze kurczyłem się w sobie, gdy czułem zapach terpentyny. To specyficzna woń, którą zapamiętałem z czasów, gdy nie udało mi się dostać na uczelnie. W jakiś sposób ten cios wciąż we mnie jest i zdarza się, że mnie paraliżuje, choć nie daję tego po sobie poznać.

Odchodzenie towarzyszy panu od dziecka.

Doświadczenia z dzieciństwa, gdy niewiele rozumiemy, ale silnie czujemy zostają w nas bardzo głęboko. Ja przez okno codziennie widziałem przejeżdżające karawany, gdyż mieszkaliśmy obok cmentarza, pamiętam też nieobecność mojego ojca w latach 50., gdy trafił do więzienia za przynależność w AK. Jednak zanurzanie się w tematach, w których się artystycznie poruszam, choć są to tematy poważne, nie jest dla mnie sypaniem głowy popiołem, wręcz przeciwnie, to daje poczucie sensowności, siły, optymizm tworzenia.

„Bez nadziei na przeczytanie” - taką dedykację napisał panu Tadeusz Różewicz.

Sprytnie mnie podszedł. Okazało się, że w tomie, który mi ofiarował, „Matka odchodzi”, mam materiał na scenariusz. Wszystkie te napięcia, moment, gdy pojawia się wyrzut sumienia, który rodzi się dopiero, gdy się kogoś straci - to było mi szalenie bliskie. Wytrąciłem jedynie pierwsze słowo „,matka”, bo chciałem, aby spektakl był uniwersalny. Tak zrodził się „Odchodzi”. Jeszcze jedna sprawa związana z Różewiczem do mnie co jakiś czas powraca: pewnego wieczoru powiedział mi, że pisze dla mnie sztukę, pamiętam tylko tytuł „Makulatura”.Potem był taki okres u niego, że niezręcznie mi było o to pytać. Czasem się zastanawiam, co by było, gdyby udało się ten tekst odnaleźć, być może nie dość mocno się o to starałem.

Kolejny pana spektakl także będzie osnuty wokół straty i tych, które zostają.

Impuls przyszedł niespodziewanie. W antykwariacie kupiłem dziwną sakiewkę z czarnego pluszu, z wyhaftowaną datą powstania styczniowego. Na dole tej sakiewki znajdował się dzwoneczek, na górze rączka. Okazało się, że miała specjalne przeznaczenie: zbierano do niej po mszy datki na wdowy po powstańcach. Jakiś czas później dostrzegłem w jednym z małych miasteczek Portugalii grupę kobiet w czerni. Czekały u brzegu na mężów, nie wiedząc czy wrócą. Ta scena wyczekiwania szczególnie mnie uderzyła. Jeśli tylko się uda, jeśli wystarczy zdrowia, to zrobię spektakl o wdowach.

Księga jubileuszowa dla Leszka Mądzika:
15 marca o godz. 17.00, na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim odbyła się uroczystość wręczenia Leszkowi Mądzikowi Księgi Jubileuszowej „Artes Liberales. Teatr - Sztuka - Media”. Uroczystości towarzyszy wystawa „Profesor Leszek Mądzik - przestrzeń Artysty”, na której możemy zobaczyć serię archiwalnych zdjęć (jedno z nich obok). Artysta od początku swej pracy jest związany z KUL. W 1966 r. rozpoczął studia na historii sztuki. W 1969 r. rozpoczął pracę nad autorskim teatrem - Sceną Plastyczną KUL. Środkami wypowiedzi są przestrzeń, nieliczne postacie i przedmioty zanurzone w mroku. Pozbawiony słów teatr wypowiada się za pomocą plastyki, wspomaganej muzyką i grą aktorów. Krytycy określają go teatrem filozoficznego egzystencjalizmu.

Przestrzenie Leszka Mądzika. Wystawa na Katolickim Uniwersyt...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski