Podczas środowego procesu Nadii K. zeznawało ośmioro świadków. Wśród nich siostra oskarżonej, pracownice przetwórni, policjanci i ratownicy medyczni, który 25 lipca ubiegłego roku interweniowali w Milejowie. Rozprawa rozpoczęła się od wyjaśnień Nadii K. Ukrainka nie mówi w języku polskim, dlatego w sądzie towarzyszyła jej tłumaczka.
38-latka przyjechała do Polski za pracą. Motywacją były wyższe zarobki niż na Ukrainie. W pracy w jednej z firm w nadgranicznym obwodzie lwowskim zarabiała za mało, żeby utrzymać trójkę dzieci. Najstarsze ma 18, najmłodsze 9 lat. Z ojcem dzieci Nadia rozstała się, bo nadużywał alkoholu.
- Siostra bardzo kocha swoje dzieci - wyznała podczas środowej rozprawy siostra oskarżonej. Na wspomnienie dzieci pozostawionych na Ukrainie Nadia zaczęła płakać.
Z wyjaśnień Nadii wynika, że wiedziała o ciąży, ale ukrywała ten fakt przed rodziną. O swoim stanie nie powiedziała ani matce, ani siostrze, z którą przyjechała do Polski.
- Podejrzewałam, że siostra jest w ciąży, ale ona nic o tym nie mówiła - zeznała Viera.
O ciąży 38-latka powiedziała jedynie ojcu dziecka. Według relacji kobiety, najpierw był w szoku, ale później się ucieszył. Podczas środowej rozprawy nie była w stanie wskazać dokładnego adresu jego zamieszkania. Podała jedynie nazwę wsi, w której mieszka.
Nadia przyjechała do Polski 12 czerwca ubiegłego roku. Mieszkała w hotelu robotniczym w jednym pokoju z siostrą i 24 innymi kobietami z Ukrainy. Następnego dnia rozpoczęła pracę w przetwórni w Milejowie. Zajęcie znalazła jej siostra Viera. Umowę z agencją pracy tymczasowej miała do 15 sierpnia. Po tym czasie planowała powrót do domu.
Dlaczego w Polsce nie poszła do lekarza? – Bo nie umiałam mówić po Polsku – zastrzegła Nadia. Planowała wrócić na Ukrainę przed porodem. Tak się jednak nie stało.
Znalazła siostrę w toalecie. Na podłodze było dużo krwi
25 lipca Nadia K. rozpoczęła pracę o godz. 18. W pewnym momencie zaczęła odczuwać bóle w dole brzucha. Około godz. 19.30 udała się do toalety. Tam zaczęła rodzić.
Nieobecność siostry przy pracy zauważyła Viera. Siostrę znalazła ją w toalecie. Na podłodze spostrzegła dużo krwi. Uznała, że Nadia zaczęła rodzić i pobiegła do pokoju obok po pomoc.
Viera powiadomiła o porodzie dwie koleżanki z pracy. Kobiety weszły do toalety. Dziecko znalazły w koszu na śmieci. Według relacji jednej z nich, noworodek nie ruszał się, miał zamknięte oczy i buzię.
„Kobieta palcami rozchyliła dziecku buzię i dwukrotnie wdmuchnęła powietrze, po czym dziecko zaczęło się krztusić i otworzyło oczy. Noworodka owinęła w fartuch roboczy, inna pracownica zakładu wytarła buzię dziecka” – ustaliła prokuratura.
Pracownice udały się do pokoju socjalnego i położyły dziecko na stole. Z ust noworodka wydobywał się płyn, więc zadzwoniły po pogotowie. W oczekiwaniu na przyjazd karetki i zgodnie z instrukcją operatora Ewa K. zawinęła opaską uciskową pępowinę. W takcie całego zajścia Nadia K. stała, nie odzywała się i obserwowała sytuację.
Inaczej zajście zrelacjonowała Nadia. Według niej, dziecko płakało po urodzeniu. Nie chciała go układać na podłodze, więc delikatnie włożyła je z łożyskiem do wiaderka. Następnie wyszła z toalety po ubrania, żeby okryć noworodka. Przyznała się, że była w szoku.
- Nie chciałam zabić dziecka. Ja na nie czekałam - powiedziała w sądzie. Wyjaśniła, że poprzednie dziecko również urodziła siłami natury w samochodzie w drodze do szpitala.
Przyznała, że poprzednie dziecko urodziła w samochodzie w drodze do szpitala i było zdrowe.
Zastrzegła, że nigdy nie miała aborcji.
Dziecko trafiło do rodziny zastępczej. Matka do aresztu
Po telefonie jednego z pracowników przetwórni do Milejowa przyjechało pogotowie i policja. Policjanci i ratownicy zeznali w sądzie, że kobieta była spokojna, nie podejmowała prób ucieczki.
- Stan dziecka był stabilny. Dziecko oddychało - powiedział lekarz, który był na miejscu.
Ratownicy odwieźli dziecko i matkę do szpitala w Świdniku. Badania lekarskie wykazały, że dziewczynka urodziła się w 41 lub 42 tygodniu ciąży i ważyła 2580 g. Była zdolna do życia poza organizmem matki, ale miała wrodzone zapalenie płuc. Stan jej zdrowia medycy ocenili jako ciężki. Dziewczynce groził zgon z powodu niewydolności oddechowej, narażenia na wykrwawienie i wyziębienie organizmu. Według biegłych, uratowała ją szybka interwencja pracownic przetwórni i lekarzy.
Po udzieleniu pomocy medycznej Nadia K. trafiła do aresztu. Prokuratura oskarżyła ją o usiłowanie zabójstwa córki. - Nie chciałam śmierci dziecka - zarzekała się w sądzie.
Dziecko zostało przekazane rodzinie zastępczej. Ma dziś rok i dwa miesiące. Od zatrzymania matka spotkała córkę jedynie 4-5 razy podczas widzeń w areszcie w Lublinie. Chce wrócić z nią na Ukrainę. Podczas wczorajszej rozprawy zapytała sędziego Mirosława Brzozowskiego, czy wyjdzie na wolność.
- W tej chwili nie mogę odpowiedzieć na to pytanie - odparł sędzia.
Kolejna rozprawa odbędzie się 11 października. Za usiłowanie zabójstwa grozi dożywocie.
Premier Izraela stanie przed Trybunałem w Hadze? Jest wniosek o areszt
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?