MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Sagi Lubelszczyzny: Dzisiaj byłabym projektantką i miałabym pracownię modniarską

Marcin Jaszak
Mieczysława poniosła młodzieńcza fantazja, a Stefan dostał rozkaz wzięcia ślubu. Teresa Obraniak wspomina dziadka legionistę, sołtysa pędzącego bimber i ukraińskiego "kurdupla", który bardzo lubił czytać.

Pan będzie nagrywać? A co to, UB?!

Redakcja Kuriera.
Wie pan, muszę pojechać kiedyś w rodzinne strony. Na ziemie włodawskie, tam...

Skąd Pani podchodzi ?
Urodziłam się w styczniu 1934 roku za Mławą w miejscowości Bronisław, a ochrzczono mnie w Wieczfni Kościelnej. Tam pochowana jest moja mama. Umarła rok po moich narodzinach. Niech pan lepiej zobaczy to zdjęcie. Dziadek Karol Danielczuk, ojciec mamy, jako legionista. Mojemu wnukowi zwracano uwagę, ponieważ często trzyma zaciśnięte pięści. Okazało się, że ma to po Karolu. Ten też zawsze tak trzymał dłonie. Dziesięć lat służył w legionach, a najpierw był trzy lata w carskim wojsku. A to mój stryj Mieczysław Piskorski w Detroit. Wyjechał tam, bo musiał uciekać.

Musiał uciekać?
To ciekawa historia z lat dwudziestych. Mieczysław przebywał wtedy u starszego brata Franciszka, który prowadził sklep spożywczy przy ulicy Kościelnej we Włodawie. Franciszek pomagał i utrzymywał brata, a ten uczył się krawiectwa we Włodawie. Jednak w pewnym momencie Mieczysława poniosła młodzieńcza fantazja. Wracał z kolegą z jakiejś potańcówki. Wtedy były latarki, a raczej lampy na naftę. Właśnie nimi sobie świecili, ale wpadli na pomysł, aby trochę tej nafty wlać do studni jakiegoś miejscowego Żyda. Sprawy zaszły tak daleko, że nawet miała się odbyć rozprawa sądowa. Wtedy wszystkie ciotki się poskładały, aby kupić bilet na statek do Stanów dla Mieczysława i z kolegą uciekli za morze. Tam wiodło mu się całkiem nieźle. Znał się na krawiectwie i dzięki temu załapał się do pracy w fabryce Forda. Szył tapicerkę do samochodów. Udało mu się wybudować dom w Detroit i nawet mnie do siebie zapraszał, obiecując część domu. Jednak ja byłam już wtedy zamężna, więc się nie zdecydowałam. Tu na zdjęciu Mieczysław jest z żoną Zofią i córkami Czesią i Heleną, a imienia tej trzeciej nie pamiętam. Z Czesią długo utrzymywałam kontakt, ponieważ tak się składało, że Mieczysław zawsze w jakiś sposób faworyzował mojego ojca, jako że tata był najmłodszy z rodzeństwa.

Mogę zapytać jeszcze o dziadka Karola, bo przeskoczyła Pani tak szybko na Piskorskich.
Dziadek Karol jako legionista został uwłaszczony za Milejowem w miejscowości Białka. Tam się pobudował i pracował na roli. Co ciekawe, wybudował wtedy studnię, ale w pobliżu drogi, nie domu. Podobno byli legioniści tak robili, aby wojsko, które będzie tamtędy przejeżdżało, zawsze mogło napoić konie. W Białce urodziły mu się dzieci. Syn, ale nie pamiętam imienia i córka Marianna, czyli moja mama. Dziadek Karol nakazał swojemu synowi, że ma zadbać o siostrę i wydać ją dobrze za mąż, bo miała dużo konkurentów. Wydał ją więc za Czesława Piskorskiego.

Z tego, co zrozumiałem, Czesław mieszkał koło Mławy?
Tak, ale pochodził ze wsi Załucze Stare. Koło Mławy pracował w Korpusie Ochrony Pogranicza. Przez tę jego wojskową przeszłość miałam za czasów komuny wiele nieprzyjemności. Pracował tam aż do II wojny światowej, a podczas wojny uczestniczył w obronie Mławy i Modlina. Później, w listopadzie 1939 roku dostał się do niewoli i mam nawet potwierdzenie, że przebywał w obozie numer jeden koło Szczecina.

Mama już nie żyła, tata w obozie, czyli Pani została sama.
Mama zmarła w 1936 roku. Był sylwester i dochodząca nie przyszła, więc mama sama chodziła po wodę. Zachorowała i dostała silnego bólu głowy. Zanim karetka konna przyjechała, mama już nie żyła. Po śmierci mamy tata ożenił się drugi raz z Feliksą, jej nazwiska nie będę wymieniać. Nastręczyła ją żona brata mojej mamy, bo rodzina Feliksy miała wiatrak w okolicy. No i w ten sposób miałam macochę. Oj, jak ja się z nią umęczyłam! Mówię panu, mogłabym napisać książkę na ten temat. Jak potrafiła manipulować, żeby mnie pozbawić spadku po dziadziu legioniście. Na szczęście to jej się nie udało.

Było aż tak źle?
Zachowywała się jak prawdziwa macocha z bajki. Faworyzowała swoje dzieci, a ja byłam poniewierana. Zawsze musiałam patrzeć na wyraz jej twarzy. Jak było coś nie tak, to od razu wiedziałam, że lepiej wtedy się nie odzywać. Jeszcze przed wybuchem wojny macocha zabrała swoją córkę i pojechała do Białki, a mnie zostawiła z sąsiadką, panią Wojciechowską, która była żoną kolegi taty. Razem dostali się do niewoli. Niedługo po tym dojechałyśmy z panią Wojciechowską do Białki. Pan Wojciechowski uciekł z transportu i wyjechał z żoną, a ja zostałam z macochą. Do czasu, aż tata wrócił, musiałam spać na podłodze za sofą w kuchni. Rodzina ojca chciała mnie zabrać, ale macocha nie pozwalała. Pamiętam, że brat macochy pędził bimber z sołtysem i sprzedawali go Niemcom w Trawnikach. We dwóch "trzęśli" całą wioską. Jak się wojna skończyła, to ludzie chcieli spalić sołtysa w stogu słomy, ale uciekł i osiedlił się na zachodnich Ziemiach Odzyskanych.

A tata kiedy wrócił z obozu?
W 1942 roku udało mu się uciec i służył później w Batalionach Chłopskich. Uczył i ćwiczył tam żołnierzy, bo znał się na wojskowości. Jak wrócił, macocha powitała go z nowym przychówkiem, więc od razu zabrał mnie do rodziny w Załuczu Starym.

Z nowym przychówkiem?!
"Zrobiła" sobie dziecko z sąsiadem z Białki. Znam nazwisko, ale nie będę go wspominała. Feliksa dała dziecku nasze nazwisko.

Ojciec się nie wściekł?
Wściekł się i wyjechał do Lublina, a macocha dojechała do niego dopiero w 1948 roku. Wybaczył jej i nawet w testamencie napisał, że wybacza. Po zakończeniu wojny tata wstąpił do wojska i służył w KBW w stopniu porucznika.

Czyli Korpusie Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Trochę to koliduje z wcześniejszymi Batalionami Chłopskimi.
Jak wstępował do wojska, nie wiedział jeszcze o co chodzi. Kiedy się dowiedział, to starał się unikać wszelkich akcji. Przez to w 1946 roku zwolnili go z wojska. Wtedy zaczął pracować w lubelskiej cukrowni, niedługo potem załapał się do pracy w straży leśnej, która miała siedzibę przy ulicy Okopowej. Pracował i w końcu awansował na inspektora ochrony lasów wojewódzkich. Dostał mieszkanie służbowe i żył z Feliksą.

Historię rodziny Pani mi przedstawiła, a dalsze losy Pani?
Ja też przyjechałam do Lublina w 1948 roku. Najpierw mieszkałam u wujka Edwarda Piskorskiego, syna Franciszka, tego z Włodawy.

Franciszek to brat Pani ojca. Czyli Edward był Pani bratem stryjecznym.
Tak, ale był dużo starszy, dlatego mówiłam do niego wujek. Edward był nauczycielem i podczas okupacji uczył razem z żoną w Załuczu Starym. Nie mieli dzieci, wzięli mnie do siebie. Później przenieśliśmy się do Włodawy i tam wujek uczył w szkole w Korolówce. Stamtąd pamiętam dokładnie jedno wydarzenie, kiedy ukraińscy partyzanci przyszli do domu wujka. Wujek z ciocią wyjechali w tym czasie do Włodawy, bo ciocia chorowała. Zostałam sama, raptem w nocy łomot do drzwi. Otworzyłam lufcik, a tu lufa karabinu. No to otworzyłam drzwi. Wpakowało się dużo młodych, przystojnych chłopaków. Czysta ukraińska rasa, a na ich czele jakiś "kurdupel". Zaczęli przeszukiwać cały dom, powyrzu- cali wszystko, nawet wody kolońskie powypijali, a ten "kurdupel" nic tylko książki oglądał. Zaczął wyjmować encyklopedie i odkładać na bok. Oburzyłam się w duchu, bo ja nigdy nie mogłam dotykać tych ksiąg, no chyba żeby zetrzeć kurz. Wujek zabraniał mi czytać encyklopedię, bo w tamtych czasach przedstawiała ogromną wartość i bał się, że ją zniszczę. Ale ja i tak zaglądałam do niej, kiedy wujka nie było. Tam były takie piękne obrazki.
Pamiętam, jak otworzyłam encyklopedię pierwszy raz...

Co z "kurduplem"?
Zarządził, że zabierają książki. Ja wtedy powiedziałam mu, że kiedy wujek pożycza chłopom książki, to ich wpisuje na listę. "Kurdupel" wziął kartkę i napisał "Jeszcze tu wrócimy!" Po tym zajściu wujek od razu załatwił sobie pracę we Włodawie jako kierownik szkoły. Jak mówiłam, byłam z nimi do 1948 roku. Później się rozeszli i wujek wylądował w Tarnowskich Górach, a ja w Lublinie. Tu skończyłam szóstą i siódmą klasę w szkole numer 24. Macocha oczywiście nie ułatwiała mi życia i zabrała wszystkie sukienki, a dała jakieś stare, jeszcze sprzed wojny. Tak więc w szkole nie czułam się dobrze. Dopiero kiedy zajęłam pierwsze miejsce w biegach narodowych, stałam się w szkole popularna i lubiana.

Taka była z Pani sportsmenka?
A skąd, od sportu trzymałam się z daleka, bo miałam problemy z sercem. Leczyłam się i tatuś zabraniał mi jakiejkolwiek aktywności, aby się nie nadwyrężać. Poza tym na lekcje wuefu zazwyczaj chodziliśmy na spacery Dolną 3 Maja, bo na dole były stawy. A o tych biegach dowiedziałam się gdzieś przypadkiem na ulicy. Postanowiłam, że pobiegnę, ale żeby tatuś nie wiedział, zaniosłam tenisówki wyczyszczone pastą do zębów i strój sportowy do koleżanki na Świętoduską. W niedzielę odebrałam strój i poszłam na bieg, a moja koleżanka w te pędy do mojego ojca, żeby powiedzieć, co ja wyrabiam. Trasa biegu wiodła od MPWiK-u nad Bystrzycą do mostu żelaznego, później Krochmalną do Drogi Męczenników Majdanka i z powrotem do wodociągów. Przybiegłam na metę, a tam tata. Popatrzył na mnie i powiedział: - Masz szczęście, że wygrałaś, bo inaczej bym cię stłukł. W ten sposób zdobyłam sławę w szkole. Nie na długo, bo zdałam do liceum pedagogicznego. Tam szło mi dobrze, ale miałam ogromne problemy z nauczycielem matematyki. Przez niego dostałam niższą ocenę z matury.

Co z tym nauczycielem było nie tak?
Dowiedziałam się dopiero, kiedy pracowałam w szkole w Zamościu. On wcześniej pracował w tej szkole, tylko po to, aby tępić uczących się tam Żydów. Powiedziała mi o tym pani Zbucka. Musiała o mnie coś wiedzieć, że mi to zdradziła. Miałam trochę żydowską urodę, więc podejrzewał, że jestem adoptowaną przez polską rodzinę Żydówką. Dlatego tak utrudniał mi życie. Zdałam mimo wszystko maturę. Ale z maturą wiąże się jeszcze inna historia. Napisałam egzamin z matematyki i wyszłam jako czwarta. Nawet nie wiedziałam, czy zdałam, ale przechodziłam obok kina "Apollo", gdzie odbywały się państwowe egzaminy z historii. Weszłam i postanowiłam zdawać ten egzamin. Zapytali mnie o wykształcenie, więc powiedziałam, że właśnie wyszłam z matury i chyba zdałam. Dopuścili mnie do egzaminu i dostałam czwórkę. Zaświadczenie zaraz zaniosłam dyrektorowi liceum. Przyjął to ze zdziwieniem, ale bardzo życzliwie. W końcu otrzymałam nakaz pracy w liceum w Zamościu, jako nauczycielka historii. Tam wyszłam za mąż za Stefana Obraniaka, późniejszego siatkarza Avii Świdnik i Lublinianki.

Pochodził z Zamościa?
Nie. Był tam w wojsku i był szefem aresztu w tej jednostce. Przychodził do mojej współlokatorki Celinki. Później przyszedł raz i drugi, kiedy Celinki nie było i tak się zaczęło. Przyszedł kiedyś późnym wieczorem około jedenastej i nagle wpada jego kolega i krzyczy, że jest alarm w jednostce, a dowódcy aresztu nie ma. Oczywiście na drugi dzień Stefan stanął do raportu. Wytłumaczył się, że był u dziewczyny, bo jest taka sytuacja, że ona jest w ciąży. Na to dowódca od razu zarządził: - No to dostaniesz przepustkę i masz wziąć ślub. Stefan przyszedł do mnie z płaczem, więc powiedziałam, że trzeba jechać do mojego ojca, aby ten zgodził się na ślub. W taki sposób wzięliśmy cywilny ślub w 1956 roku.

Obrazy, plenery malarskie, jest Pani harcerką. Czym jeszcze Pani mnie zaskoczy?
Obrazy? Zwyczajnie lubię malować, tylko nie mam gdzie ich wystawiać czy po prostu powiesić. Ostatnio byłam na plenerze w Kijanach i w Wisznicach, dlatego nie mogliśmy wcześniej porozmawiać. Jeszcze w Zamościu poszłam na kurs krawiecki, bo nie odpowiadała mi sukienka od krawcowej. Wszyscy się podśmiewali, że nauczycielka uczy się krawiectwa. A ja niedługo po tym wysłałam swoje projekty sukienek do "Świata Mody" i jesienią 1962 roku dostałam, na łamach tego czasopisma, wyróżnienie za projekt sukienki. Proszę zobaczyć, modna w tamtych czasach biała krata na szarym tle, a tu różowa nylonowa sukienka, u dołu listwa i takiej samej szerokości ramiączka, a do tego naszyjnik z nasion ogórka i koralików. A ta trzecia była czerwona i zrobiona z wełny na drutach. Dwuczęściowa, to znaczy bluzka kimonowa, łódka pod szyją, a osobno spódnica z falbanką oraz czarno-czerwone rękawiczki, a korale zrobiłam z korka.

Może jakbym dzisiaj była młoda, to na Krakowskim Przedmieściu założyłabym pracownią modniarską i sklep. Byłabym projektantką.

Rozmawiał Marcin Jaszak

od 7 lat
Wideo

Temat aborcji wraca do Sejmu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski